Quantcast
Channel: Naturalna pielęgnacja
Viewing all 23 articles
Browse latest View live

Serum do twarzy - dlaczego i jak stosować?

$
0
0
Kiedy skończyłam 25 lat (i zaczęłam pracować w branży kosmetycznej) stwierdziłam, że przyszedł właśnie ten czas, w którym na twarz trzeba nakładać serum. Do serum zawsze byłam nastawiona sceptycznie - kojarzyło mi się z drogim kosmetykiem przeciwzmarszczkowym dla starszych kobiet. Nic bardziej mylnego!

Poznajcie bliżej serum, bohatera pielęgnacji każdej kobiety, zwłaszcza po 25-tce.



Co to jest serum?


Serum to kosmetyk o silniej skoncentrowanym działaniu, niż “typowe” kosmetyki przeznaczone do codziennej pielęgnacji. W kosmetyce możemy spotkać się z serum do twarzy, do skóry głowy, do ciała czy włosów. Nie jest uregulowane to, jaki kosmetyk można nazwać serum, jednak przyjęte jest, że mianem serum nazywamy kosmetyk o wysokiej zawartości składników aktywnych i adekwatnie mocnym działaniu.

Serum można (i należy!) dostosować odpowiednio do określonych potrzeb skóry. Nie trzeba sięgać tylko po serum przeciwzmarszczkowe. Na rynku dostępnych jest wiele takich preparatów o działaniu silnie nawilżającym, regenerującym, łagodzącym, czy rozjaśniającym. Są też sera dedykowane cerze naczynkowej czy wrażliwej.

Niezależnie od typu cery można stosować serum - sęk tkwi w prawidłowym doborze kosmetyku.

Dlaczego warto stosować serum?


Podobnie jak maska do włosów w porównaniu do odżywki, serum pozwala na “mocniejsze” zaopiekowanie się skórą, niż stosowany codziennie krem. Dodatkowo uzupełnia działanie kremu do twarzy, który z kolei zwykle przedłuża i intensyfikuje działanie samego serum.

Warto stawiać na serum i krem z tej samej linii - z tym samym głównym składnikiem aktywnym, co sprzyja osiągnięciu efektu wzmocnionego działania duetu serum+krem. Ważne, by składniki aktywne serum i kremu nie pozostawały w sprzeczności (nie przeszkadzały sobie nawzajem).

Ja sięgnęłam po serum po 25 roku życia, bo… przede wszystkim chciałam opóźnić powstawanie zmarszczek i zredukować te zmarszczki mimiczne, które już się u mnie pojawiły. To też dobra motywacja do sięgnięcia po taki kosmetyk.

Jakie są rodzaje serum?


Do tej pory spotkałam się z trzema rodzajami, jeśli chodzi o konsystencję:

  • Serum o lżejszej, wodno-żelowej konsystencji
  • Serum bardziej oleiste
  • Serum w formie emulsji

Prócz obietnicy producenta, mówiącej, że serum przeznaczone jest do danego typu cery, warto przetestować różne opcje konsystencji i wybrać tę, która najlepiej odpowiada naszej skórze.

Przykładowo ja mam cerę suchą, ale przetłuszczającą się w strefie T, skłonną do wyprysków i podrażnień. Sera wodno-żelowe wydawały się dla mnie idealne, jednak odniosłam wrażenie, że nie wchłaniają się tak dobrze i nie nawilżają dobrze mojej suchej skóry tak, jak sera oleiste, o bogatszej konsystencji. Sera lekkie (a przetestowałam kilka, w tym It’s Skin do cery wrażliwej) pozostawiały skórę ściągniętą, napiętą i zwykle lekko lepką. Myślę, że lepiej sprawdziłyby się do cer mocniej przetłuszczających się.

Sera oleiste były natomiast strzałem w dziesiątkę. Moi faworyci to serum rozświetlające Iossi, o bardzo fajnym składzie - mimo wysokiej zawartości olejków pochodzenia roślinnego i olejków eterycznych, które są potencjalnymi alergenami, dobrze sprawuje się na mojej skłonnej właśnie do alergii i podrażnień cerze.


Inny faworyt to serum wygładzające Resibo, które po 3 tygodniach stosowania wyraźnie wygładziło zmarszczki mimiczne na czole. Do tego jest bardzo wydajne - 5 kropli nakładane na zwilżoną skórę starcza mi na twarz, szyję i dekolt. Skład całkiem fajny - jego analizę znajdziecie tutaj.



Dodatkowo używam serum wyciszającego Vis Plantis, w formie emulsji (konsystencja lekkiego kremu). Ze względu na konsystencję, bardzo zbliżoną do kremu na noc z tej linii, nakładam je od czasu do czasu właśnie zamiast kremu. W przypadku tego konkretnego produktu jest wręcz wskazane. Bardzo dobrze łagodzi podrażnienia i bardzo wygodnie się je aplikuje. Pompka tego serum jest dla mnie o wiele wygodniejsza niż szklana pipeta.



Jak nakładać serum?

  • Serum zwykle dobrze jest nałożyć na mokrą, wcześniej oczyszczoną skórę. Zwłaszcza serum o cięższej, oleistej konsystencji. Nakładamy kilka kropli na skórę przetartą micelem lub tonikiem. Osobiście polecam nakładać serum na cerę zroszoną tonikiem lub hydrolatem w spray’u, bardzo ułatwia to aplikację, serum lepiej się wchłania  i faktycznie wystarczają 2-4 krople na pokrycie całej twarzy, a czasem też szyi i dekoltu. 
  • Pamiętamy o szyi i dekolcieSłabo, jeśli twarz będziemy mieć gładką jak pupcia niemowlaka, a szyję pomarszczoną jak żółw Franklin ;) 
  • Po wchłonięciu się serum nakładamy krem do twarzy. Po aplikacji serum czekamy co najmniej kilka minut (od cery zależy to, jak szybko serum się wchłonie), a przy serach oleistych dobrze jest odczekać dłuższą chwilę, bo zwykle potrzebują więcej czasu, by się wchłonąć. Ja czekam zwykle około 40 minut, ale nie ma na to reguły. 


Jak często stosować serum?

Istnieje wiele teorii na ten temat, a kilka z nich udało mi się sprawdzić. Serum możemy stosować na zasadzie czasowej kuracji, np.2-3 tygodnie codziennie, kilka razy w roku, w okresie, w którym skóra wymaga szczególnej opieki. Na przykład gdy jest osłabiona działaniem czynników atmosferycznych w lecie lub po zimie, kiedy jest poszarzała i wymaga regeneracji.

Według zasad pielęgnacji Koreanek serum można włączyć też do codziennej pielęgnacji, chociaż ja wolę stosować je na dłuższą metę 2-3 razy w tygodniu, by nie obciążać zbytnio skóry skoncentrowaną dawką składników aktywnych.

Co za dużo, to nie zdrowo - skóra może zareagować podrażnieniem, zwłaszcza w przypadku wrażliwców i alergików. U mnie skóra zareagowała w ten sposób, gdy stosowałam serum dłużej niż cztery tygodnie (stało się tak w przypadku aż czterech różnych kosmetyków tego typu). Wystarczyło ograniczyć częstotliwość stosowania i wszystko wróciło do normy.

O czym jeszcze warto pamiętać?


O tym, że serum to tylko kosmetyk. Nie cofnie oznak starzenia, a używane nieumiejętnie może w ogóle nie przynieść pożądanych efektów. Nie należy rezygnować z innych kosmetyków do pielęgnacji skóry i stawiać tylko na serum - grunt to synergia i przemyślane stosowanie :)

-----------------------------------

A wy jakie macie doświadczenia z serum do twarzy? Co polecacie, a co odradzacie? Piszcie w komentarzach lub na pielegnacja25plus@gmail.com

5 przepisów na aloesowe kosmetyki domowej roboty

$
0
0
Korzystacie z wyjątkowych właściwości aloesu w pielęgnacji skóry? Obecnie na rynku znajdziecie masę produktów z aloesem, jednak z powodzeniem możecie stworzyć własne aloesowe kosmetyki i to całkiem niewielkim kosztem. 



Przygotuj bazę - żel aloesowy

Na początku przygotuj żel z aloesu. Przetnij wzdłuż liść rośliny, a następnie za pomocą noża wydrąż z niego miąższ. Mogą pojawić się w nim grudki - rozgnieć je w moździerzu lub zblenduj miąższ, by uzyskać żel o jednolitej konsystencji. W niektórych odmianach aloesu miąższ występuje w formie płynniejszego żelu i raczej nie ma grudek (tak jest na przykład w przypadku aloesu ościstego (Aloe Aristata). 

Jeśli nie chce Ci się bawić z grudkami, a żelu masz wystarczająco - możesz je po prostu wyrzucić (chociaż wiadomo, to szkoda, bo aloes fajny, naturalny, lepiej grudki wykorzystać). 

Pamiętaj, że najlepiej wykorzystywać starsze liście, najlepiej pochodzące z min. 3-letniego aloesu. Ponoć wtedy jego miąższ wykazuje najlepsze działanie. Ja osobiście nie jestem ekspertem w ocenianiu wieku aloesu, więc wybieram po prostu największe liście (domniemam, że są najstarsze, najdojrzalsze) i nie korzystam z młodych, małych aloesów, które rozmnażam z odrostów i liści starszych osobników. 

WAŻNE! Nie każda roślina wyglądająca jak aloes, to aloes. Najpopularniejsza odmiana to Aloe Vera i Aloe Aristata. Oba okazy udało mi się zakupić swojego czasu dość tanio w Ikei, ale też Castoramie i nawet w Auchan. Roślinka, która może działać drażniąco, łudząco podobna do aloesu, to haworsja. O tym, jak je rozróżnić możesz przeczytać tutaj.


1. Odżywka do rzęs i brwi

Mój ulubiony, domowy kosmetyk aloesowy. Odżywka widocznie wzmacnia rzęsy oraz brwi i wspomaga ich wzrost. Efekty widoczne przy regularnym stosowaniu, najlepiej miesięcznym. Wydaje się długo, ale warto, bo działa!

Składniki:
  • 1 łyżeczka olejku rycynowego (bogaty w witaminy, odżywi cebulki, wygładzi strukturę brwi i rzęs)
  • 1 łyżeczka żelu aloesowego (wzmacnia działanie oleju rycynowego, porządnie nawilży)
  • zawartość 2 kapsułek witaminy E (nabłyszczy i przyspieszy wzrost)
  • pusta buteleczka, np. po olejku, albo opakowanie po odżywce do rzęs
  • czysta szczoteczka po tuszu lub odżywce do rzęs 

Przygotowanie i sposób użycia:
Składniki wlej do buteleczki, zakręć ją i energicznie potrząsaj do momentu ich połączenia (minuta powinna wystarczyć). Odżywkę nakładaj co wieczór, używając szczoteczki po tuszu do rzęs. Po 3-4 tygodniach powinnaś zauważyć widoczną poprawę kondycji rzęs i brwi.



2. Kojąca maska łagodząca zaczerwienienia i stany zapalne

Coś dla osób zmagających się z podrażnioną skórą i trądzikiem. Taka maska na dłuższą fajnie rozjaśniła mi przebarwienia, a jednocześnie pomagała zwalczyć stany zapalne, zredukowała podrażnienia i zaczerwienienia występujące przy trądziku i cerze wrażliwej. Używam jej zawsze w tym momencie w miesiącu, w którym moja twarz wygląda najfatalniej przez wysyp niedoskonałości i nadmiar sebum. Aloes świetnie sprawdza się tutaj jako środek antyseptyczny, antybakteryjny, a nawet tonizujący. 

Składniki:
  • 1-2 łyżki żelu aloesowego (zależy, czy nakładamy maskę tylko na twarz, czy też na szyję i dekolt)
  • ulubiony olejek do twarzy (u mnie się sprawdza dobrze avocado)

Przygotowanie i sposób użycia:
Żel nałóż na twarz na około 15-20 minut (spokojnie możesz poeksperymentować z dłuższym czasem - u mnie kwadrans idealnie się sprawdza), a gdy jego większa część się wchłonie, wklep pozostałości w skórę. Jeśli nałożyłaś za dużo żelu, wetrzyj go na przykład w dłonie lub po prostu zdejmij nadmiar wacikiem. 
Aloes ma działanie ściągające, więc możesz mieć uczucie... ściągnięcia i napięcia skóry. By je zniwelować na jeszcze lekko wilgotną twarz nałóż kilka kropli olejku. Buzia będzie nawilżona, miękka i gładka.


 3. Błyskawiczny żel na opuchliznę pod oczami

Aloes delikatnie rozświetla skórę i  ładnie ją napina. W wersji schłodzonej podziała jeszcze skuteczniej. Przyda się po nieprzespanej nocy i zmęczeniu.

Ważne! Skóra pod oczami jest wyjątkowo wrażliwa i podatna na podrażnienia. Jeśli masz skłonności do alergii (a żel aloesowy jest potencjalnym alergenem), koniecznie wypróbuj go wcześniej na małym fragmencie skóry. Jeśli jesteś uczulona i nałożysz żel pod oczy, będziesz wyglądać jak panda.

Składniki:
  • żel aloesowy (ilość możliwie niewielka)
  • czysty, mały słoiczek po kremie do twarzy lub próbce np. podkładu 

Sposób użycia:
Żel zamknij w słoiczku i trzymaj w lodówce (nakładaj do słoiczka małe porcje żelu, żeby za długo nie stał w lodówce - mój słoiczek siedzi w chłodzie zwykle max. 4 dni i nic mu się nie dzieje, jednak nie próbowałam przetrzymywać go dłużej).
Rano delikatnie wklep żel w opuchniętą skórę pod oczami (koniecznie oczyszczoną), a gdy się wchłonie, zaaplikuj swój krem pod oczy lub krem na dzień.


4. Peeling cukrowy do twarzy i ciała

Fajnie wygładzi skórę - jak to peeling. Ja używam go głównie do złuszczania skóry na łydkach, gdzie mam blizny po zapaleniu mieszków włosowych. Dzięki zawartości soku z cytryny peeling rozjaśnia przebarwienia i jednocześnie zapobiega wrastaniu włosków (jeśli regularnie złuszczamy skórę, nie mają po prostu w co wrastać). Dodatkowo aloes nawilży i złagodzi podrażnienia. 

Jeśli do peelingu wybierzesz drobniej zmielony cukier, możesz też stosować go na twarz, zwłaszcza jeśli walczysz z przebarwieniami.

Składniki:
  • 4 łyżki żelu aloesowego
  • 2 łyżki soku z cytryny
  • 1/2 szklanki cukru trzcinowego
  • mały słoiczek z nakrętką

Przygotowanie i sposób użycia:
Peeling najlepiej przygotować i zużyć na świeżo. Wymieszaj dokładnie wszystkie składniki, a w razie potrzeby zmień ich proporcje, by otrzymać pożądaną konsystencję. Jeśli chcesz wykorzystać przygotowany peeling kilka razy, zamknij go w słoiczku i zużyj przy najbliższej okazji. 


5. Nawilżający, przeciwświądowy okład na skórę głowy

Polecam do wypróbowania szczególnie dla tych, którzyzmagają się z suchą skórą głowy, skłonną do nadmiernego złuszczania. U mnie sprawdzał się dobrze po farbowaniu, gdy skalp był naprawdę suchy, ale też przy przetłuszczaniu skóry głowy (dzięki żelowi aloesowemu nie muszę myć jej codziennie, alleluja!). 

Składniki:
  • żel aloesowy, ile trzeba

Sposób użycia:
Nałóż odpowiednią dla Ciebie ilośc żelu na skórę głowy i masuj ją przez 15 minut (ja zwykle wytrzymuję 2 minuty, potem zostawiam żel na 10 minut, a następnie przez ostatnie 2-3 minuty znowu masuję skórę). Następnie umyj głowę jak zwykle. Stosuj 2-3 razy w tygodniu, lub częściej, jeśli potrzebujesz, a Twoja skóra nie reaguje na aloes podrażnieniem czy alergią.

——————————————

To moje ulubione metody wykorzystania właściwości aloesu w pielęgnacji skóry, ale oczywiście jest ich o wiele więcej. Żel aloesowy możesz z powodzeniem nakładać na skórę poparzoną czy podrażnioną, ale nie uszkodzoną, a także na włosy (przy moich wysokoporowatych się nie sprawdza, bo puszy), punktowo na wypryski czy przebarwienia. 

Ważne, by stosować go z umiarem, bo zbyt często używany może podrażnić skórę lub wywołać reakcję alergiczną.

Dla tych, którym nie chce się bawić z aloesowym, świeżym żelem, polecam kosmetyki Holika Holika. Do tej pory używałam pianki oczyszczającej do mycia twarzy, z aloesem (efekt zajawienia się na koreańskie oczyszczanie twarzy, gdzie pianki są dość modne) i wielofunkcyjnego kojącego żelu z aloesem, do twarzy, ciała i włosów (producent obiecuje zawartość soku z aloesu na poziomie 99%). 




Żel Holiki sprawdza się dla mnie równie dobrze jak świeży aloes. Pianka też naprawdę fajna, jednak na dłuższą metę dla mojej wrażliwej cery wolę jeszcze delikatniejsze kosmetyki do mycia twarzy, do codziennego stosowania. 

Jakie Ty znasz sposoby na użycie aloesu? Koniecznie daj znać w komentarzu, chętnie wypróbuję coś nowego :) 

Jak wzmocnić włosy zimą? Moja aktualna pielęgnacja

$
0
0

Zimą włosy są wyjątkowo marudne, lubią się łamać, elektryzować i wymagają szczególnej opieki. Cały czas staram się znaleźć dla nich idealną, zimową pielęgnację - chyba jestem już na dobrej drodze. Zobaczcie, jakie kosmetyki przychodzą mi z pomocą, wzmacniając osłabione kosmyki.


Zimą moje wysokoporowate włosy łamią się, rozdwajają i wypadają ze zdwojoną siłą. Mróz i suche, ciepłe powietrze z ogrzewania dodatkowo przetłuszczają skórę głowy. Do pracy jeżdżę samochodem, co pozwala mi przynajmniej uniknąć noszenia czapki. Muszę jednak myć głowę codziennie rano (włosy bardzo szybko tracą świeżość), do tego suszę ją, bo kosmyki nie mają czasu wyschnąć naturalnie. Niemal za każdym razem sięgam też po prostownicę, by ujarzmić puszące się pasma, głównie te z przodu.

Jak widzicie zima to prawdziwa szkoła życia dla mojej skóry i włosów. Jak pomagam jej przetrwać?


Szampon - porządne oczyszczenie skóry głowy

Nie wierzę we wzmacniającą moc szamponów, które mają wypielęgnować i wzmocnić włosy. Szampon pozostaje na skórze głowy dosłownie chwilę i to, co może z nią zrobić, to umyć. Jeśli przy okazji nie powoduje plątania się kosmyków, to jest idealnie. Od pielęgnacji włosów na długości są m.in. odżywki i maski, a do wzmacniania specyfiki nakładane na skórę głowy i włosy u ich nasady. Koniec i kropka. 

Wracając do rzeczy - sęk tkwi nie tylko w szamponie, ale też w metodzie nakładania go na włosy. Co robię? Używam pojemniczka po piance do mycia twarzy Nivea (swoją drogą beznadziejna pianka do cery wrażliwej, nie polecam). Do pojemnika wlewam 2/3 szamponu i 1/3 wody. Przed użyciem wstrząsam, naciskam pompkę i gotowe - mam spieniony szampon rozcieńczony z wodą, gotowy do nałożenia na mokrą głowę. Wystarczy delikatnie go "wmasować", bez mocniejszego pocierania celem uzyskania piany. 

Szampon, jakiego obecnie używam, to Radical Med przeciw wypadaniu włosów. Skład nie powala, ale nie jestem składową maniaczką - w czasach włosowego kryzysu liczy się dla mnie efekt. Szampon świetnie domywa skórę głowy i włosy. Dzięki temu mogę umyć głowę co dwa dni, a nie codziennie! Mam jego miniaturową wersję, ale sięgnę też po produkt pełnowymiarowy. Ze względu na SLS na drugim miejscu w składzie pewnie będę używać go "od święta", by nie podrażnić zbytnio skóry, ale też raz na jakiś czas porządnie ją oczyścić. 

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Propylene Glycol, Equisetum Arvense (Horetail) Herb Extract, Sodium Lauroyl Sorcosinate, Sodium Chloride, Butylene Glycol, PPG-26 - Buteth - 26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Apigenin, Oleanolic Acid, Biotynyl Tripeptide-1, Panthenol, Inulin, Glycerin, Hydrolized Ceratonia Siliqua (Carob) Seed Extract, Zea Mays Starch, Polyquaternium - 7, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Silicone Quaternium - 22, Polyglyceryl - 3 Caprate, Dipropylene Glycol, PEG-150 Pentaerythrityl Tetrastearate, PEG-6 Caprylic/ Capric Glycerides, Citric Acid, Metchylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, DMDM-Hydantoin, Disodium EDTA, Parfum, Hexyl Cinnamal


Nadal szukam idealnego szamponu, który nie podrażni, a dobrze umyje i pomoże w walce z przetłuszczaniem. Na razie Radical daje radę, na zmianę z miętowym szamponem do włosów przetłuszczających się O`Herbal. 


 Odbudowujące proteiny w rozsądnej ilości

Proteiny, jako materiał budulcowy włosa, z założenia powinny powinny wnikać w uszkodzone miejsca na powierzchni włosów, odbudowywać je, wzmacniać i wygładzać. Brzmi idealnie dla osłabionych zimą włosów.

Nie wszystkie włosy lubią proteiny, a jak wiadomo ich nadmiar może doprowadzić do przeproteinowania (włosy są suche, sztywne, puszące się i generalnie wyglądają jak siano). Moja czupryna nie przepada za proteinami w dużych ilościach, ale stosowane raz na tydzień na przemian z emolientami spisują się dobrze.

Raz/dwa razy w tygodniu (zależy, jak często myję głowę), używam odżywki wygładzającejJohn Masters Organics z rozmarynem i miętą - w składzie odpowiednia doza protein sojowych i pszenicznych, do tego na pierwszym miejscu ekstrakt z aloesu o działaniu nawilżającym. Odżywka faktycznie ładnie wygładza włosy i dodaje im widocznego blasku.


Skoncentrowane maski wzmacniające

Dla osłabionych włosów odżywka nie będzie raczej wystarczająca. Potrzebne jest bardziej skoncentrowane działanie - np. w formie maski. W okresie zimowym warto nakładać maskę częściej, nawet przy każdym myciu, a nie tylko raz na jakiś czas (chociaż wiadomo, że to zależy od rodzaju włosów - ja przez cały rok stosuję głównie maski, bo włosy mam mocno zniszczone i odżywki sobie z nimi nie radzą).

Prócz odżywki proteinowej, o której wspominałam, do każdego niemal mycia nakładam na włosy maskę wzmacniającą przeciw wypadniu włosów Basil Element, zawierającą naturalny ekstrakt z korzeni włośnikowych bazylii. Jest wzbogacona m.in. olejkiem arganowym, z którym moje kosmyki zawsze się lubiły. Dobrze równoważy się z proteinową odżywką.

Maska ma za zadanie wzmocnić włosy u nasady, ale też na ich długości. Można więc stosować ją na skórę głowy i/lub na długość włosów. Ja wybieram drugą opcję, bo przy skłonnościach do przetłuszczania się maska na skórze głowy wzmaga u mnie efekt nieświeżych włosów.

Na długości sprawdza się idealnie. Używałam wielu masek i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ta jest moim faworytem. Zauważalnie wygładza włosy, niweluje ich puszenie się (nie muszę używać prostownicy, a włosy mam wysokoporowate, więc z natury ciężko je ujarzmić), sprawia, że są miękkie, nie elektryzują się i po prostu wyglądają świetnie :) Ułatwia rozczesywanie, więc kosmyki nie łamią się przy szczotkowaniu i nie plączą w trakcie mycia.


Działanie na włosy u nasady, czyli wcierki

Najważniejszym dla mnie kosmetykiem wzmacniającym włosy są... wcierki. Dlaczego? Stosuje się je na skórę głowy, gdzie faktycznie mają szansę podziałać przeciw wypadaniu włosów, oddziałując na nie u nasady i wzmacniając ich cebulki. 

Od ponad 2 lat faworytem nie do przebicia jest dla mnie serum łopianowe Intensive Hair Therapy z aktywatorem wzrostu, które można kupić w Rossmannie. Juz po 2 tygodniach regularnego stosowania sięgam po lakier do włosów, żeby nieco "przygładzić" masę nowych babyhair. To serum zawsze ratuje mnie w zimie.

Stosuję je zawsze na wieczór, a rano myję głowę. Rozpylam serum na włosach u nasady i dosłownie przez chwilę wcieram delikatnie w skórę głowy masującymi ruchami. Kilka razy próbowałam użyć go też rano (to preparat bez spłukiwania), ale przy przetłuszczających się włosach nie polecam tego rozwiązania, bo szybciej tracą świeżość. 

Na dniach mam zamiar wypróbować też odżywkę do włosów i skóry głowy Jantar - słyszałam, że ma podobne działanie i dodatkowo nie "obciąża" skóry głowy, a nawet przedłuża jej świeżość. 



Co jeszcze?

Jak zawsze silikon na mokre włosy do zabezpieczenia końcówek i regularne olejowanie - u mnie raz na sucho, raz na mokro, jak mi bardziej pasuje wdanym momencie. Moje włosy przyjmują oleje w każdej formie. Najlepiej sprawdza się lniany, arganowy, z rzeżuchy lub awokado. Ze względu na wysoką porowatość włosów odpada kokosowy i masło shea.

----------------------------


Wasze sposoby

Jakie są Wasze sposoby na wzmocnienie osłabionych kosmyków? Po jakie kosmetyki sięgacie zimą, żeby dobrze zadbać i skórę głowy i włosy? 

Piszcie w komentarzach - chętnie przetestuję nowe produkty :) Na razie na mojej liście produktów do kupienia jest wcierka Jantar i szampon z mocznikiem z Isany.




Hity i kity kosmetyczne - styczeń 2017

$
0
0
Nadszedł czas na kosmetyczne podsumowanie styczniowych nowości - kosmetyków, które zaskakują skutecznym działaniem w swojej prostocie i takich, które wbrew pozorom sprawdziły się bardzo kiepsko i naprawdę nie są warte swojej ceny. Ciekawe, czy też już je znacie?

Ostatnio testuję coraz więcej kosmetyków. Stale szukam idealnej pielęgnacji twarzy i w tej dziedzinie eksperymentuję najwięcej (na co jakiś czas temu oczywiście bym się nie odważyła - to w końcu twarz, a nie jakieś tam nogi czy włosy, których żal mniej i łatwiej je przywrócić do porządku ;))

Niestety w styczniowych kitach wylądowały właśnie kremy do twarzy, a w hitach... nowości do ciała i włosów, na których też obecnie się skupiam, jednak dążę przede wszystkim do ogarnięcia wrażliwej, starzejącej się skóry twarzy. 

Przechodząc do rzeczy.
Jako że my, Polacy, mamy ponoć tendencję do narzekania, zacznę od tego, co mi się nie spodobało i przyniosło spustoszenie mojej skórze. Poznajcie kity stycznia 2017.


KIT 1: Krem do twarzy Tołpa Specialist
gładka skóra 30+


Przyznam bez bicia, że jako raczej świadoma konsumentka dałam się porwać promocji z Rossmanna i minimalistycznemu, mocno wyróżniającemu się na półce opakowaniu. Nigdy wcześniej nie używałam kosmetyków Tołpy do twarzy (prócz maseczek, które bardzo lubię), dodatkowo krem mi się skończył, więc zdobyłam się na odrobinę szaleństwa i wypróbowanie czegoś kompletnie nie przemyślanego.

Nie kierowałam się tym, że krem jest 30+. Generalnie wybieram to, co może być dobre dla mojej skóry, a nie to, co "przypisane" jest według producenta do konkretnego wieku (wiadomo, każda skóra starzeje się inaczej, a wiek dodany na opakowaniu to stary jak świat chwyt marketingowy, który ma ułatwić wybór). 

Skusiło mnie przede wszystkim natychmiastowe działanie wygładzające, jakie obiecuje producent (do tego cena, opakowanie i żądza nowości, bo skład niestety nie powala). Coraz więcej zmarszczek pojawia się na mojej twarzy, a skóra traci elastyczność. Fajnie byłoby ją nieco "rozprostować" przed nałożeniem makijażu, a że krem na dzień - powinien spasować. Zwłaszcza, że ma być przyjazny dla cery wrażliwej, a niestety taką posiadam.

Jak się u mnie sprawdził?

Nie sprawdził się. Co prawda konsystencja fajna, lekka i szybko się wchłania. Niestety od razu po nałożeniu dawał mocne uczucie ściągnięcia skóry twarzy, które było dla mnie nie do wytrzymania. Stopień nawilżenia skóry po nałożeniu kremu był tak mały, że musiałam dodać olejowe serum, żeby zminimalizować nieprzyjemne uczucie ściągnięcia skóry i nawilżyć ją tak, żeby dało się przynajmniej spokojnie nałożyć podkład. W ciągu dnia makijaż bardzo szybko stracił trwałość, a skóra znów stała się nieprzyjemnie spięta.

Dałam temu kremowi 4 szanse współpracy z moją skórą twarzy. Skończył jako krem do pięt (może przynajmniej będą trochę gładsze ;)) Być może sprawdziłby się lepiej w przypadku skóry normalnej czy mieszanej, ale nie skłonnej do suchości i wrażliwej jak moja. Więcej kremu do twarzy od Tołpy nie kupię. 

Cena: 24,99 zł
Pojemność: 40 ml
Opakowanie: Wygodna w użyciu, estetyczna tubka (szkoda tylko, że etykieta z niej nieestetycznie odłazi)

Skład: Aqua, C12-15 Alkyl Benzoate, Glycerin, Coco-Caprylate, Cetearyl Alcohol, Peat Extract, Tapioca Starch, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Ceteareth-20, Cassia Angustifolia Seed Polysaccharide, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Callus Culture Extract, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Sodium Polyacrylate, Carbomer, Parfum,  Xanthan Gum, Gluconolactone, Calcium Gluconate, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol


KIT 2: Krem do twarzy na noc Nacomi
 z olejem arganowym i kwasem hialuronowym 30+


Krem poleciła mi moja własna, rodzona siostra - że pięknie działa na skórę nocą, a rano jest nawilżona i gładka. Dodatkowo mówiła, że krem nie zapycha, co jest dla mnie kluczowe w bogatszych kremach na noc. Czy zadziałał tak, jak trzeba?
Kupiłam go w Hebe. Na półce był jeszcze w starej, ciemnobrązowej szacie graficznej. Nowa wygląda jak na zdjęciu wyżej (wizualizacja z e-sklepu Nacomi).

Skład ma bardzo fajny, naturalny i widać, że odżywczy. Jedynie gliceryna w składzie sprawiła, że zwątpiłam w to, że mnie nie zapcha (jednak nie zapchał!). Konsystencja gęsta, ale bardzo wydajna. Zapach całkiem przyjemny. Po nałożeniu na twarz powoduje świecenie, ale to krem na noc, a że w nocy ciemno, to nie widać, że skóra się świeci ;) Grunt, żeby działał. 

Jak się u mnie sprawdził?

Ciężko powiedzieć, bo po ok. 3 tygodniach regularnego stosowania nie widzę żadnego efektu. Ani mi nie szkodzi (nie zapycha, nie uczula, nie wysusza), ale też nic nie daje. Skóra rano lekko się świeci i jest pokryta tłustawym filmem. Nie czuć żadnego nawilżenia, odżywienia, nic dosłownie. Przy każdym innym kremie do twarzy czuć cokolwiek, a przy tym - nic.

Skoro mi nie szkodzi postanowiłam wykorzystać go jako bazę, do której będę dodawać ulubione olejki lub serum do twarzy i jakoś dotrwam, żeby skończyć opakowanie. 

W Internecie czytałam podobne opinie o tym kremie, jednak zachęcona rekomendacją siostry postanowiłam je zignorować. Być może krem lepiej sprawdzi się przy cerze mieszanej lub nieco dojrzalszej, jak u mojej siostry, ale o tym trzeba przekonać się na własnej skórze, bo jak widać - nie ma reguły.

Cena: 30-35 zł
Pojemność: 50 ml
Opakowanie: zgrabny słoiczek

Skład: deionized aqua, argania spinosa kernel oil, butynospermum parkii butter, avocado oil, cetyl alcohol, glycerin, glyceryn stearate, cetearyl alcohol, panthanol, stearic acid, hydrolyzed glycosaminglycans, parfum, benzyl alcohol, hialuronic acid, dehydroacecit acid


HIT 1: Naturalne masło shea Nacomi


Mój absolutny hit stycznia - naturalne masło shea od Nacomi. Zakochałam się od pierwszego użycia. Nawilża, odżywia skórę, pomaga redukować rozstępy i zwalcza cellulit, wygładza blizny, bardzo mocno regeneruje, ma działanie kojące - również dla skóry z trądzikiem i generalnie można by wymieniać w nieskończoność.



Kupiłam je na promocji w Hebe za ok. 8 zł, a w cenie regularnej kosztuje ok. 13 zł. Powyżej wizualizacja z e-sklepu Hebe. Masło shea, czyli karite, pozyskuje się z owoców drzewa o wdzięcznej nazwie masłosz. Ma szereg zastosowań, a producent zapewnia też, że nie jest komodogenne (nie ma skłonności do zapychania). 

Konsystencja zwartej pasty, która ogrzana ciepłem dłoni rozprowadza się całkiem przyjemnie, jest też bardzo wydajne. Masło Nacomi najpewniej jest rafinowane (świadczyć o tym może biały kolor, a nie naturalny, beżowy lub nawet brązowy oraz dość jednolita konsystencja pasty, podczas gdy nierafinowane masło jest bardziej grudkowate). Mnie to jednak nie przeszkadza, bo w takiej postaci masło i tak sprawdza się u mnie doskonale, mimo że podczas rafinowania mogło stracić na "sile" swoich właściwości.

Jak się u mnie sprawdziło?

Doskonale! Masło shea pozwoliło mi uratować:
  • spękane od mrozu, krwawiące wręcz dłonie - nakładam grubą warstwę na noc, bo masło natłuszcza, ale za to rano rączki są jak nowe!
  • łydki podrażnione po goleniu - masło idealnie się sprawdza jako kosmetyk kojąca-nawilżający po depilacji
  • moje uda i pośladki, naznaczone od czasów dojrzewania cellulitem i rozstępami (mam nadzieję, że mój mąż nie czyta mojego bloga, bo w końcu by się dowiedział, że mam rozstępy, a tak to przynajmniej on żyje w błogiej nieświadomości ;). Po miesiącu stosowania masła skóra na pupie i udach jest zdecydowanie bardziej napięta, wygładzona, a białe prążki jakby lekko się spłyciły. Masło nakładam na noc po kąpieli, średnio co 2 dni, jak sobie o nim przypomnę. Kiedyś uparcie walczyłam z rozstępami, stosując różne specyfiki, w tym te bardzo drogie, a skuteczne okazało się być proste masło shea... szok!
Mam zamiar poeksperymentować jeszcze z nakładaniem masła na włosy, chociaż podobno wysokoporowate kosmyki się z nim nie lubią. Zobaczymy. W przyszłości na pewno sięgnę też po nierafinowane masło shea/masło innej marki, by porównać efekty.

Cena: ok. 13 zł
Pojemność: 100 ml
Opakowanie: plastikowy słoik
Skład: 100% Butyrospermum Parkii Butter


HIT 2: Mleczko wzmacniające do włosów Basil Element
z naturalnym ekstraktem z bazylii


Mój bohater układania włosów, zakupiony w Hebe. Mleczko stosuje się na mokre lub suche włosy bez spłukiwania, przed ich stylizacją. Chroni włosy, wygładza je, domykając łuski, nadaje im blasku (dosłownie!) i miękkości. 

Według producenta mleczko nakładane na skórę głowy ma również wzmacniać kosmyki u nasady i zapobiegać ich nadmiernemu wypadaniu, chociaż w takiej formie go jeszcze nie testowałam. Ja nakładam je na mokre włosy od ucha w dół, już po umyciu głowy i zastosowaniu odżywki/maski. Na końcach jak zawsze ląduje jeszcze jakieś silikonowe serum. 

Poniżej zdjęcie produktu ze strony marki Basil Element


Jak się umnie sprawdziło?

Po użyciu mleczka mogę odłożyć na bok prostownicę - wystarczy wysuszyć włosy suszarką, żeby ładnie się wygładziły i ułożyły. Włosy nie są już tak spuszone, a to właśnie z tym puchem walczę, ujarzmiając go prostownicą. 

Nie wyobrażam sobie codziennego układania włosów bez tego mleczka zwłaszcza, że dzięki niemu prostownica idzie w niepamięć. Jedno opakowanie starczyło mi na miesiąc codziennego stosowania. Aplikuje się je bardzo wygodnie, bo jest w sprayu. 

Składnik przewodni to ekstrakt z korzeni włośnikowych bazylii, który wykazuje działanie wzmacniające. Mleczko ma również w składzie hydrolizat jedwabiu (hydrolizaty m.in. ze względu na stosunkowo małe cząsteczki lepiej wnikają we włosy), który uzupełnia uszkodzoną strukturę kosmyków.

Jak moje włosy nie lubią za dużo protein, tak za mleczkiem z jedwabiem przepadają. Zobaczymy, czy przestaną się lubić przy długotrwałym stosowaniu (mam nadzieję, że nie).

Cena: 
19,99 zł
Pojemność: 150 ml
Opakowanie: plastikowa butelka z atomizerem
Skład: AQUA, CETEARYL ALCOHOL, BEHENTRIMONIUM CHLORIDE, PARFUM, CYCLOPENTASILOXANE, QUATERNIUM-80, SILK AMINO ACIDS, LINUM USITATISSIMUM SEED OIL, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, COCOS NUCIFERA OIL, OCIMUM BASILICUM HAIRY ROOT CULTURE EXTRACT, PROPYLENE GLYCOL, PANTHENOL, POTASSIUM SORBATE, SODIUM BENZOATE, LACTIC ACID, LINALOOL, GERANIOL, LIMONENE

-----------------------------


Wasze styczniowe hity i kity

Jakie są Wasze hity i kity ze stycznia lub ostatnich miesięcy? Napiszcie w komentarzach, jakie kosmetyki polecacie, a które zdecydowanie odradzacie. Mile widziane są też linki do podsumowań kosmetycznych na Waszych blogach :)

Kosmetyki na noc - jak pomóc skórze w nocnej regeneracji?

$
0
0
Pielęgnacja skóry na noc to temat, który długo był przeze mnie zaniedbywany. Nie miałam świadomości tego, że skóra przestawia się nocą na tryb wzmożonej pracy i potrzebuje wsparcia. Na twarz nakładałam po prostu jakikolwiek krem i zasadniczo to tyle. Z czasem poznałam kilka pielęgnacyjnych sposobów, które nie zabierają dużo czasu, a naprawdę pozwalają skórze na porządną, nocną regenerację. 


Znacie dobowy rytm Waszej skóry? W poszczególnych porach dnia i nocy skóra zachowuje się różnie. O tyle, o ile nie mamy dużego wpływu na to, co dzieje się z nią w ciągu dnia (zwykle chodzimy wtedy w makijażu, nie nakładamy kosmetyków pielęgnacyjnych), możemy za to pomóc jej nocą w procesie regeneracji i przygotowaniu się na trudy kolejnego dnia.

Mniej więcej od godziny 5:00 skóra przestawia się na tryb dzienny. Mówiąc w skrócie, w tym czasie nocne procesy regeneracyjne spowalniają, spowalnia też przepływ krwi i uruchamia się "obrona".

Po południu, już koło godziny 17:00, skóra przestawia się z powrotem na tryb nocny. Temperatura ciała rośnie i zwiększa się krążenie krwi, co sprawia, że składniki aktywne kosmetyków wyjątkowo dobrze się wchłaniają. To idealny czas na demakijaż i domowe SPA.

Najlepiej nakładanie kosmetyków na noc zakończyć przed godziną 22:00 tak, by zdążyły się dobrze wchłonąć, nim skóra przyspieszy z procesami odnowy koło godziny 00:00. W nocy skóra pracuje na najwyższych obrotach, naprawiając uszkodzenia powstałe w ciągu dnia. Komórki skóry namnażają się, zachodzi proces odnowy włókien kolagenowych. 

Można pisać o tym bez końca, ale w tym poście nie jest to kluczowe :) Liczy się to, co możemy zrobić dla naszej skóry wiedząc, kiedy i jak pracuje na nasz wizerunek. Przejdźmy więc do konkretów.

1. Daj skórze odetchnąć

Jeśli to możliwe, zmyj makijaż zaraz po powrocie do domu. Nawet jeśli nie planujesz zaraz nałożyć na twarz maseczki czy peelingu, daj jej chwilę na odsapnięcie od warstwy kolorowych kosmetyków. 

Możesz też od razu zacząć domowe SPA - nałożyć płatki pod oczy, peeling enzymatyczny czy maseczkę na twarz. Z takimi kosmetykami na twarzy spokojne możesz obejrzeć film czy zrobić kolację - odpoczywasz Ty i Twoja skóra. 


2. Wybieraj bogatsze kremy, które wspomogą regenerację

Wybieraj kremy dedykowane na noc lub takie, które spokojnie mogą spełnić zadanie nocnych kosmetyków. Zwykle są to kremy bardziej treściwe, mocniej odżywcze, o działaniu wręcz "naprawczym", często cięższe czy o bardziej tłustej konsystencji niż kremy na dzień, które muszą dobrze dogadać się z makijażem. 

Kremy na noc powinny być bogatsze - mają trudne zadanie do wykonania i potrzebują "mocniejszych" składów. Ja w kremach na noc lubię postawić na oleje, czasem nawet dodatkowo do kremu dorzucam kilka kropli ulubionego olejku (zwykle to olej z avocado lub olej lniany).

Obecnie używam kremu do twarzy Fitomed nr 6do cery mieszanej. Producent pisze, że nadaje się na dzień i na noc, jednak na dzień zdecydowanie wolę bardzo lekkie kremy wodne. 
Krem ma całkiem przyjemny skład, mocno odżywczy. Dość wysoko w INCI znajduje się mój ulubiony olejek avocado oraz olejek z kiełków pszenicy oraz masło kakaowe (początkowo trochę mnie to masło martwiło, ale jak dotąd nie zapchało mi porów). Rano buzia jest ładnie nawilżona i wypoczęta - na razie to mój faworyt w kremach stosowanych na noc.



3. Pamiętaj o wrażliwej skórze pod oczami

Szykując cerę na nocną akcję-regenerację, nie możesz zapomnieć o wrażliwej, cieńszej skórze wokół oczu. Noc to idealny czas na zwalczanie cieni, obrzęków, dodanie jędrności i redukowanie zmarszczek. O tyle, o ile krem pod oczy stosuję rano od czasu do czasu, tak wieczorem nigdy go sobie nie odpuszczam.

Krem do twarzy to nie to samo, co krem pod oczy - są nastawione na inne działania. Warto jest więc zainwestować w oddzielny krem do twarzy na noc i krem do pielęgnacji skóry wokół oczu.

Ja nadal jestem w trakcie poszukiwań idealnego kremu pod oczy - na razie stawiam na te bardziej nawilżające i regenerujące, niż na silnie przeciwzmarszczkowe. Ze względu na moją wrażliwą, alergiczną skórę mam ograniczone możliwości stosowania kosmetyków pod oczy. Do tej pory sprawdzał się u mnie dobrze łagodzący krem z bławatkiem od Sylveco- ładnie nawilżał, nie uczulał, jednak nie radził sobie z cieniami pod oczami, które towarzyszą mi od dzieciństwa.

Jeśli masz sprawdzony krem pod oczy, który radzi sobie z cieniami - pisz w komentarzu, chętnie wypróbuję coś nowego! 


4. Zafunduj cerze coś więcej - stosuj maski na noc

Razem z nurtem koreańskiej pielęgnacji przywędrowała też do nas moda na maski całonocne - sleeping mask. To zwykle kosmetyki przeznaczone do stosowania dwojako: albo jako maska, nałożona grubą warstwą na określony czas przed snem, albo jako skoncentrowany krem do twarzy na noc, stosowany sporadycznie. 

Można powiedzieć, że z zasady różnica między kremem na noc a taką maską, to różnica taka, jak ta między kremem do twarzy a serum, albo między odżywką do włosów i maską. Maski na noc powinny mieć silniejsze działanie, niż kremy, dlatego zaleca się stosowanie ich kilka razy w tygodniu (zwykle 2-3 razy, w zależności od produktu). Maska na noc to produkt a'la silnie regenerujący kompres na twarz, do nakładania raz na jakiś czas - bez spłukiwania. 

To, co dla mnie ważne - taka maska powinna zapobiegać odparowywaniu wody i przywracać hydrolipidową równowagę skórze, zwłaszcza, gdy skóra jest przesuszona. 

Moim faworytem wśród masek idealnych do stosowania na noc jest hydrolipidowa maska dyniowa w formie lekkiego musu od Organique


Nie jest tania, bo 100 ml kosztuje 99,90 zł, ale to kosmetyk absolutnie wart swojej ceny. Daje natychmiastowe ukojenie już od momentu aplikacji. Naprawdę czuć, że skóra jest nawilżona. Przynosi ulgę bardzo suchej, podrażnionej skórze, a rano cera jest promienna. 

To ideał dla mojej poszarzałej, suchej i zarazem wrażliwej cery. Dodatkowy plus - w ogóle nie zapycha. Obecnie używam jej 2 razy w tygodniu. Nakładam grubszą warstwę kosmetyku i trzymam na buzi 30 minut. Pozostałości nie ścieram wacikiem, ale wklepuję w skórę. 

Za to totalnym niewypałem jest dla mnie Panda's Dream White Sleeping Pack od Tony Moly, na bazie ekstraktów roślinnych. Maska ma przyjemną konsystencję bardzo lekkiego kremu wodnego i jest bardzo wydajna. Niestety pozostawia na mojej buzi uczucie ściągnięcia i lepkości, gdy tylko zaczyna się wchłaniać. 


Nie jestem w stanie określić jej działania, bo użyłam jej z 2 razy i za każdym razem musiałam ją zmyć. Producent obiecuje rozjaśnianie przebarwień i przywrócenie skórze blasku, być może faktycznie daje taki efekt u osób z cerą mniej wrażliwą i skłonną do podrażnień, niż moja (widziałam sporo pozytywnych opinii na jej temat). 


5. Wyśpij się!

To porada, której sama nie potrafię wprowadzić w życie. Mówi się, że skóra potrzebuje min. 6 godzin snu, żeby się dobrze zregenerować. Nie ważne, ile i jakie kosmetyki nałożysz na twarz przed snem - jeśli regularnie zarywasz noce, nie wygrasz z cieniami po oczami i widocznym zmęczeniem cery.

Także dziewczyny od dzisiaj się wysypiamy ;) Ja mam plan, żeby kłaść się spać przed północą (wstaję o 6:30) i już raz mi się udało! 

-------------------------------------

A Wy przykładacie się do nocnej pielęgnacji cery? Jakich kosmetyków używacie? Co polecacie? Piszcie w komentarzach :)


Hity i kity kosmetyczne - luty 2017

$
0
0
Luty był zdecydowanie tym miesiącem, w którym pielęgnacja włosów była u mnie na pierwszym miejscu. Pamiętałam również o cerze - udało mi się znaleźć dobrze nawilżający krem do twarzy na dzień. Poznajcie bliżej bohaterów lutowego zestawienia hitów i kitów kosmetycznych.


W lutym udało mi się znaleźć idealny dla mnie krem do twarzy na dzień, którego tak długo poszukiwałam. Kontynuowałam też walkę o zmniejszenie wypadania włosów i ich wzmocnienie po zimie. Niestety testowane przeze mnie kosmetyki nie poradziły sobie z tym zadaniem. Zobaczcie, jakie produkty przewinęły się przez moją kosmetyczkę w ubiegłym miesiącu i dajcie znać, czy miałyście też z nimi do czynienia. Jak poprzednio zestawienie rozpoczynam od tych, które się u mnie nie sprawdziły.


KIT 1: Odżywka Jantar z wyciągiem z bursztynu
do skóry głowy i włosów zniszczonych 


Odżywka do włosów Jantar to nic innego, jak nowa odsłona sławetnej wcierki bursztynowej od Farmony. Odżywka zamknięta w ciemnej buteleczce z wygodnym atomizerem ma za zadanie wzmacniać osłabione włosy i stymulować ich wzrost. W internecie znajdziecie masę pozytywnych opinii na temat jej działania, które również i mnie skłoniły do zakupienia tego kosmetyku. 


Producent obiecuje wzmocnienie włosów, poprawienie dotlenienia ich cebulek, regenerację i złagodzenie podrażnień. Dodatkowo widoczne ma być pogrubienie włosów, odżywienie i zabezpieczenie ich przed uszkodzeniami oraz szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych. Odżywka ma nadawać się do włosów cienkich, delikatnych i z tendencją do przetłuszczania się (czyli brzmi jak coś dla mnie).

Należy stosować ją codziennie przez 3 tygodnie, bez spłukiwania. Po przerwie kurację można powtórzyć.

Jak się u mnie sprawdziła? 

Używałam jej codziennie wieczorem, rano jak zwykle myłam głowę. Włosy zaczęły się bardziej przetłuszczać, a skóra głowy delikatnie szczypać, co zawsze jest dla mnie niepokojącym symptomem. Mimo tego nie przerwałam kuracji i zużyłam w 3 tygodnie całą butelkę produktu. Efektu nie było, prócz oklapnięcia włosów. 

Być może powinnam stosować produkt dłużej (niektórzy widzą efekt po 3 opakowaniach), jednak jego przetłuszczające działanie skutecznie mnie odwiodło od tego pomysłu. Zdecydowanie lepiej sprawdza się u mnie wcierka łopianowa, gdzie po 2 tygodniach już widziałam nowe babyhair (jestem chyba jednak niecierpliwa w stosunku do podobnych produktów patrząc na to, jak szybko dała widoczne efekty).


Cena: 14 zł (ja kupiłam na promocji w Hebe za ok. 8 zł)
Pojemność: 100 ml
Opakowanie: Wygodna w użyciu plastikowa butelka z atomizerem

Skład: 
Aqua (Water), Propylene Glycol, Glucose, Amber Extract, Hedera Helix (Ivy) Extract, Lamium Album (White Nettle) Extract, Arnica Montana (Mountain Arnica) Flower Extract, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract,  Arctium Majus (Burdock) Root Extract, Officinalis (Marigold) Flower Extract, Pinus Sylvestris (Pine) Bud Extract, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Salvia Officinalis (Sage) Leaf Extract, Nasturtium Officinale (Watercress) Extract, Calendula  Tropaeolum Majus (Nasturtium) Flower Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract, Arginine, Biotin, Zinc Gluconate, Acetyl Tyrosine, Niacinamide, Panax Ginseng Root Extract, Hydrolyzed Soy Protein, Calcium Pantothenate, Ornithine HCI, Polyquaternium-11, Citrulline, PEG-12 Dimethicone, Glucosamine HCI, Panthenol, Glyceryl Laurate, Tocopherol, Linoleic Acid, Retinyl Palmitate, Polysorbate 20, PEG-20, Zinc PCA, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate, Parfum (Fragrance), Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool

KIT 2: Tonik ziołowy przeciw wypadaniu włosów
Babuszka Agafia


Nigdy wcześniej nie słyszałam o toniku do włosów i skóry głowy. Gdy zobaczyłam ten wzmacniający, przeciw wypadaniu włosów od Babuszki Agafii, postanowiłam wypróbować go z czystej ciekawości. Preparat jest ziołowy i zawiera ekstrakty z kminku, wyciąg z kory dębu, wyciąg z mięty pieprzowej i ekstrakt z tataraku. Jak widzicie brzmi całkiem ciekawie.


Tonik według producenta stymuluje porost włosów, przedłuża cykl ich życia oraz wzmacnia cebulki. Powinien nadawać się do pielęgnacji wszystkich rodzajów włosów, w tym włosów cienkich, słabych, z tendencją do wypadania czy łupieżu. W sposobie użycia piszą tylko, żeby stosować na umyte włosy i skórę głowy, bez spłukiwania.

Jak się u mnie sprawdził?

Ten tonik zaczęłam stosować już w styczniu i zużyłam go w ciągu tygodnia. Dlaczego? Disc-top (dozownik) przeciekał, więc po przechyleniu butelki wylewała się bardzo duża ilość kosmetyku o konsystencji wody o ziołowym zapachu. Jak łatwo się domyślić, wszystko było zachlapane.

Taki rodzaj zamknięcia jest fatalny dla "wodnistych" produktów. O wiele lepiej sprawdziłby się atomizer, by rozpylać wygodnie płyn na włosy i głowę. Na pewno kosmetyku starczyłoby też na dłużej. Ja straciłam cierpliwość do toniku po tygodniu stosowania i jego resztki wykorzystałam jako płukankę do włosów (efektów żadnych nie było widać).

Nie mogę ocenić działania tego kosmetyku, bo pewnie za krótko go używałam. Z głową i włosami nic się nie działo - tonik nie wysuszał, nie przetłuszczał, nie podrażniał skóry. Już teraz wiem, że na pewno nie sięgnę po niego ponownie (i być może ominie mnie jego zbawienne działanie przeciw wypadaniu włosów, którego nie zdążyłam doświadczyć). Wolę poszukać skutecznego produktu, który można wygodnie nakładać na głowę, bez zachlapywania podłogi.


Cena: 10-11 
Pojemność: 150 ml
Opakowanie: Butelka z disc-topem, utrudniającym dozowanie produktu

Skład: Aqua with infusions of extracts: Carum Carvi, Quersus Robur Cortex, Persicaria Hydropiper, Acorus Calamus, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Benzyl Alcohol


HIT 1: Nawilżający krem wodny do twarzy Bishojo


Bishojo to stosunkowo nowa marka polskich kosmetyków do pielęgnacji twarzy. Hasło przewodnie samej marki to "piękno zawarte w minimalizmie", czyli w japońskim stylu, którym się inspirują. Wśród produktów Bishojo znajdują się kosmetyki do wieloetapowego oczyszczania twarzy i jej nawilżania. Ja sięgnęłam po lekki, nawilżający krem wodny, który poleciła mi znajoma z pracy, znająca się bardzo dobrze na surowcach i składnikach kosmetyków. Nie mogłam nie wypróbować!


Krem zawiera ekstrakt z perełkowca japońskiego, który przyspiesza procesy regeneracji i wzmacnia naczynka krwionośne, a także olej babassu (działanie wygładzające) i olej z rokitnika (działanie przeciwzmarszczkowe). Nie zawiera silikonow, parabenów, olejów mineralnych i PEG-ów.

Zgodnie z opisem producenta lekka, wodna konsystencja kremu szybko wnika w skórę, dzięki czemu substancje aktywne lepiej się wchłaniają. Stymuluje syntezę kolagenu i odnowę komórkową. Ma przywracać skórze gładkość, elastyczność oraz poprawiać jej koloryt.

Stosowanie na dzień (nawet kilka razy dziennie) i/lub na noc. Ja używam go jedynie na dzień, rano pod makijaż - na noc preferuję mocniej odżywcze kosmetyki.

Jak się u mnie sprawdził?

To pierwszy krem do twarzy na dzień, z którym pokochałam się od pierwszego użycia. Zaczynając od tego, czego nie robi, co jest kluczowe dla mojej wrażliwej, mieszanej cery:

  • nie uczula
  • nie podrażnia
  • nie wysusza
  • nie "ściąga" skóry
  • nie zapycha
Czyli już na starcie wielki plus, bo powyższe punkty dyskwalifikują u mnie każdy produkt. Co dobrego mogę jeszcze powiedzieć o kremie Bishojo?

  • łatwo się go aplikuje (dobry poślizg)
  • szybko się wchłania
  • dobrze współgra z makijażem
  • zauważalnie nawilża skórę (zniknęły nawet upierdliwe suche skórki)
  • delikatnie koi i wyrównuje koloryt (widocznie zmniejsza zaczerwienienia i drobne podrażnienia skóry)
  • jest bardzo wydajny
Nie zauważyłam natomiast super rozświetlenia cery, być może dlatego, że wiecznie się nie wysypiam i czasem wyglądam jak poszarzały upiór z cieniami pod oczami ;) 

Na razie zużyłam jedno niepełne opakowanie - stosuję go już trochę ponad miesiąc na twarz i szyję. Jak na razie to mój faworyt i z pewnością kupię go ponownie. Zobaczymy, jak będzie się sprawdzać po kolejnym miesiącu, ponieważ często kosmetyki dopiero po dłuższym stosowaniu uczulają lub zapychają, gdy skóra jest już "przesycona" działaniem niektórych ich składników.

Cena: 39,99 
Pojemność: 30 ml
Opakowanie: Estetyczna tuba
Skład: Aqua, Ethylhexyl Palmitate, Diethylhexyl Carbonate, Glycerin, Hydrogenated Ethylhexyl Olivate, Hydrogenated Olive Oil Unsaponiables, Camellia Japonica Seed Oil, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum, Caesalpinia Spinosa Gum, Hydrolyzed Collagen, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Polysorbate 20, Orchis Maculata Flower Extract, Sophora Japonica Flower Extract, Panthenol, Allantoin, Sodium Hyaluronate, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Parfum



HIT 2: Oczyszczające maseczka dziegciowa do twarzy
Babuszka Agafia


Znając dobrze oczyszczające, antyseptyczne i przeciwzapalne działanie dziegciu brzozowego, stwierdziłam, że maseczka dziegciowa Babuszki Agafii powinna sprawdzić się dobrze w oczyszczaniu twarzy. Jak pisze producent, wszystkie składniki maski są pochodzenia naturalnego. Mimo tego zawarty w niej dziegieć brzozowy nie posiada specyficznego, lekką śmierdzącego ogniskiem zapachu naturalnego dziegciu. Być może ten zapach został zminimalizowany poprzez działanie innego składnika maski (w sumie dobrze, bo ten zapach jest lekko drażniący).


Maska ma za zadanie dobrze oczyścić skórę i otworzyć pory (działanie soli rapa zawartej w kosmetyku), a także skontrolować działanie gruczołów łojowych. Dodatkowo zawarty w niej ekstrakt organiczny z szałwii i miód ałtajski mają podnieść elastyczność skóry oraz ją tonizować. 

Jak się u mnie sprawdziła?

Maska pięknie oczyszcza skórę, zostawiając ją odczuwalnie gładszą już od pierwszego użycia. U mnie redukuje też zaczerwienienia, koi podrażnienia i widocznie uelastycznia. 

Z założenia zostawia się ją na twarzy 10 minut (ja zwykle się zapominam i trzymam ją nieco dłużej) raz/dwa razy w tygodniu. Po zmyciu zostawia na skórze uczucie ściągnięcia, którego nie lubię, ale jestem w stanie to przeżyć patrząc na to, jakie daje efekty. Prócz tego efektu w żaden niepożądany sposób nie oddziałuje na moją wrażliwą cerę.

Ma przyjemną, gestą, kremową konsystencję, dzięki której łatwo rozprowadza się na twarzy i nie spływa. Spokojnie można z nią chodzić po domu. Gdy zaczyna zastygać (podobnie dzieje się z maseczkami glinkowymi) warto ją nawilżyć micelem, hydrolatem lub tonikiem w spray'u. Jeśli nie zaschnie, uczucie ściągnięcia skóry po jej zmyciu jest o wiele mniej odczuwalne.

Przy stosowaniu częściej niż raz w tygodniu zaczęła wysuszać mi skórę, dlatego sięgam po nią raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie, gdy chcę porządnie oczyścić twarz.

Cena: 5-7 
Pojemność: 100 ml
Opakowanie: Saszetka z zakręcanym dozownikiem.
Skład: Aqua, Dicaprylyl Ether, Butirospermum Parkii (Shea Butter), Organic Salvia Officinalis Leaf Extract (organiczny ekstrakt szałwi), Mel (ałtajski miód), Rapa Salt (sól rapa), Pix Liquida Betula (dziegieć brzozowy), Kaolin, Glyceryl Stearate, Organic Borago Officinalis Oil (organiczny olej ogórecznika), Cetearyl Alcohol, Sorbitane Stearate, Sodium Cetearyl Sulfate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, Citric Acid

-----------------------------


Wasze lutowe hity i kity

Znacie kosmetyki z mojego zestawienia? Dawajcie znać w komentarzach, jak się u Was sprawdziły. Piszcie też, jakie są Wasze lutowe hity i kity. Chętnie zajrzę też na Wasze blogi i zobaczę lutowe, kosmetyczne zestwienia :)

Polskie kosmetyki naturalne - nowości z targów EKOtyki

$
0
0
W sobotę wpadłam na targi kosmetyków naturalnych EKOtyki. Popieram takie imprezy - było całkiem ciekawie. Wystawcy oferowali głównie polskie kosmetyki naturalne. Udało mi się poznać kilka nowych marek i wyłapać dla siebie perełki kosmetyczne. Zobaczcie, jak było na targach i co ciekawego zagościło w mojej kosmetyczce.


W sobotę wybrałam się na targi kosmetyków naturalnych EKOtyki. Targi odbyły się w Krakowie, w Forum Przestrzenie i naprawdę było w czym wybierać - kosmetyki wegańskie, kosmetyki organiczne, kosmetyki ekologiczne, mineralna kolorówka. Aż nie wiedziałam, od czego zacząć. 

Swoje stoiska pokazały trzydzieści cztery polskie firmy kosmetyczne (pełna lista tutaj), niektóre całkiem nowe, obecne na rynku od końcówki zeszłego roku. Przy kilku z nich zatrzymałam się na dłużej, a nawet wybrałam coś dla siebie :) Same zobaczcie, które marki wyjątkowo przykuły moją uwagę i dlaczego.


Dworzysk - naturalne kosmetyki lawendowe

Markę Dworzysk tworzą pasjonaci. Serio! To Ula i Grzegorz, którzy żyjąc naprawdę blisko przyrody opiekują się własnym, lawendowym polem. Po wcześniejszym umówieniu się pole można zobaczyć, spotkać się z właścicielami i posłuchać co nieco o lawendzie, jej właściwościach i o tym, jak pasja przerodziła się w konkretne produkty, nie tylko kosmetyczne. 


Kosmetyki Dworzysk wyglądają pięknie, a pachną jeszcze ładniej (jeśli lubi się lawendę). Na targach widziałam hydrolaty, olejki (nie tylko lawendowe), sole, musy do ciała, peelingi, mydła i świecie. Niestety nic nie kupiłam, bo gdy dotarłam na ich stoisko, moje kieszenie świeciły już pustkami.

Na szczęście nie wszystko stracone - chociaż Ula i Grzegorz nie mają jeszcze sklepu internetowego, to spokojnie można wysłać im maila lub napisać na Facebooku, żeby zdobyć cudnie pachnące, lawendowe i ziołowe wyroby. Znajdziecie ich dokładnie tutaj. Ja mam zamiar zrobić sobie prezent na urodziny (w marcu) i zaopatrzyć się w mydło lawendowe, naturalny olejek sosnowy i peeling cukrowy do ciała. 



Kosmetyki mineralne - Annabelle Minerals


Stoisko z mineralną kolorówką Annabelle Minerals było jednym z najbardziej obleganych na targach.  Nie bez przyczyny - panie obsługujące stoisko były bardzo profesjonalne. Widać było, że nie tylko mają ogromną wiedzę, ale też pasjonują się kosmetykami i pielęgnacją cery. 
Sama grzecznie czekałam w kolejce, żeby oddać się w ręce wizażystki. Warto było - chyba pierwszy raz mam dobrze dobrany odcień podkładu! 


Okazało się, że mój podkład, to To podkład kryjący w odcieniu Golden Fairy, możecie zobaczyć go tutaj. Idealnie nakłada się go moim flat-topem Hakuro H50, ale równie dobrze można go aplikować go na mokro beauty blenderem.

Wcześniej nie używałam minerałów. Byłam przekonana, że coś, co jest sypkie, nie może być trwałe, niepodkreślające suchych skórek i dobrze kryjące. Po prostu mi się to nie spinało. Do czasu, gdy w którymś pudełku ShinyBox znalazł się podkład Annabelle, niestety w nieco za ciemnym dla mnie kolorze, ale... dobrze maskował niedoskonałości, nie wysuszał i spokojnie 8 godzin dawał radę bez poprawiania. Szok! Przez chwilę chciałam kupić inny odcień przez internet, ale nie wiedziałam, jaki wybrać i odłożyłam to na bok.

Teraz zastanawiam się nad inwestycją w matujący puder mineralny i róż, ale najpierw poużywam podkładu i zobaczę, czy na dłuższą metę dobrze się spisze.


Jeśli używałyście lub używacie minerałów, dajcie koniecznie znać w komentarzach, jakie marki i produkty się u Was najlepiej sprawdzają.


Mydlarnia u Franciszka - kosmetyki L`Orient


Kosmetyki L`Orient kupicie w Mydlarniach u Franciszka. To produkty mocno inspirowane kosmetyką naturalną krajów Bliskiego Wschodu. Oferta jest szeroka, jednak mnie najbardziej zainteresowały naturalne oleje virgin (w dodatku są nierafinowane i tłoczone na zimno) oraz mydła w kostce. Opakowania są piękne, a producent obiecuje składniki naturalne najwyższej jakości.


Ucięłam sobie dłużą rozmowę z przedstawicielami marki. Głównie pytałam o składniki i sposób produkcji, przekładający się nierzadko na jakość kosmetyków, zwłaszcza tych naturalnych. PRodukty L`Orient nie należą do najtańszych, a przecież dobrze jest wiedzieć, za co się tyle płaci.

Skusiłam się na zakup oleju jojoba, który kiedyś polecałyście mi do olejowania skóry głowy, skłonnej do nadmiernego przetłuszczania się. Olej jojoba jest olejem "inteligentnym", zbliżonym budową do ludzkiego sebum. Gdy skóra jest przesuszona, uzupełnia jego niedobór, a w przypadku cery przetłuszczającej się działa jak hamulec dla zbyt dużych ilości sebum. 

Liczę, że u mnie się dobrze sprawdzi - na razie mam w planie nakładać go na skalp albo na noc, albo rano ok. 30 minut przed codziennym myciem głowy. Zapłaciłam 64 zł za 100 ml oleju, więc nie może się nie udać ;)

Drugi mój zakup, to ekologiczne mydło Aleppo oliwkowo-laurowe - olej laurowy o stężeniu 70%. Ten olej to naturalny antybiotyk. Działa antyseptycznie i jednocześnie mocno nawilża. Łagodzi problemy skórne (trądzik, AZS, łuszczyca, łojotok), więc liczę że poradzi sobie też z moim wiecznym zapaleniem mieszków włosowych po depilacji. Mam zamiar używać go właśnie do golenia nóg (już kiedyś goliłam je na mydle, ale szarym).

Mydło wypróbuje też do mycia twarzy, głowy i całego ciała. Skoro ma takie właściwości, może rozwiąże przy okazji kilka innych skórnych problemów, nie tylko tych pojawiających się po goleniu.


Sylveco i śmierdzący peeling enzymatyczny do cery wrażliwej


Wiedziałam, że na targach będzie Sylveco. Wiedziałam też, że w końcu kupię polecany przez Was peeling enzymatyczny, który podobno straszliwie śmierdoli, ale dobrze działa. Obstawiam, że jego specyficzny zapach, który mnie aż tak bardzo nie razi, jest zasługą olejku geraniowego. 

Przy okazji zakupów u Sylveco poznałam nowość z serii Vianek, ale tym razem nie zdecydowałam się na zakup. Nowość na zdjęciu poniżej.


Enzymatyczny żel myjący do twarzy brzmi atrakcyjnie. Żelem z zasady twarz myje się szybko, nie trzeba masować jej kolistymi ruchami przez dobrych kilka minut, ani zostawiać go na skórze na dłużej. 

Ja, właścicielka cery wrażliwej i skłonnej do podrażnień, dałabym wiele za możliwość delikatnego, ale skutecznego i stosunkowo regularnego złuszczania naskórka. Pojawiają się jednak dwa ale:
1. Ale skoro złuszczałabym skórę codziennie, cera pewnie by się tak czy siak podrażniła.
2. Ale to żel, który szybko zmywa się z twarzy, więc pewnie nie ma nawet czasu, żeby cokolwiek złuszczyć i wygładzić. Efekty pewnie byłyby po dłuższym czasie stosowania, a ja wolę szybciej pozbywać się suchych skórek (no chyba, że żel w ogóle by im zapobiegał?)

Z takimi rozterkami odeszłam ze stoiska Stylveco, zaopatrzona w peeling enzymatyczny do twarzy, gratisową maseczkę do cery wrażliwej i ogrom próbek. Zobaczymy, może kiedyś z ciekawości sięgnę i po żel enzymatyczny. 


Jan Barba - Manufaktura Kosmetyków Naturalnych


To kolejna marka tworzona z pasją przez parę. Martyna i Bartosz przez przeszło 2,5 roku pracowali nad produktami, które wprowadzili na polski rynek kosmetyków naturalnych, prowadząc swoją małą, niezależną manufakturę. Produkując kosmetyki chcą jednocześnie dbać o środowisko, używane przez nich składniki są wolne od GMO. W składach ich produktów nie ma też syntetycznych dodatków. Do tego pięknie wyglądają, dzięki szklanym, ciemnofioletowym buteleczkom wprost z Holandii.


Skupiają się głównie na pielęgnacji twarzy, oferując bogate w oleje i ekstrakty roślinne bioelixiry (kremy do twarzy), tonik, krem do ust oraz zestawy do samodzielnego wykonania ziołowych maseczek. Oferta nie jest szeroka, to raptem jedenaście produktów (w tym jedna świeca i jedna kosmetyczka), ale tworzonych z sercem i dbałością o szczegóły. 

Ceny nie są niskie, ale jeśli idzie za nimi dobry skład i jeszcze lepsze działanie, to zakładam, że warto i dodaję ich zestaw trzech mini bioelixirów do urodzinowej wish-listy. 


LovingEco - galaretka do demakijażu


Naprawdę, to jest galaretka. Łatwo wyciskana z tuby, wegańska, bez zapachu (hipoalergiczna), odpowiednia dla wrażliwców i nie tylko. Nakłada się ją na zwilżoną twarzy i w trakcie masowania zmienia przeistacza się z galaretki w emulsję myjącą. Może zastąpić oczyszczanie twarzy olejami (jest stworzona na bazie bio-olejków). Może też posłużyć jako zwykły żel do mycia twarzy, jeśli nie robimy wieloetapowego oczyszczania.


LovingEco to wegańskie kosmetyki naturalne. Nie znałam wcześniej tej marki, a tym bardziej nie wiedziałam, że istnieje coś takiego, jak galaretka do demakijażu! Podczas targów przetestowałam ją na fragmencie skóry i faktycznie pod wpływem kontaktu z wodą fajnie "emulguje", zmieniając się w przyjemne, łatwe w rozprowadzaniu mleczko. 

Niestety kiedy dotarłam na stosiko, wszystkie galaretki były już wyprzedane. Producent obiecuje całkowite i dokładne oczyszczenie skóry, w tym usunięcie wszelkich elementów zalegającego po całym dniu na twarzy makijażu. Nie jestem jednak do końca pewna, czy to dlatego tak szybko się rozeszła. Pewnie innych skusiło w pierwszej kolejności to, co mnie, czyli fakt, że to galaretka. 

W e-sklepie LovingEco kosztuje 28 zł za 75 ml. Jak będę ekonomiczniej jeździć autem i zaoszczędzę na paliwie, to kupię ;)


Czekomydło z węglem aktywnym i krem Iossi z awokado


Zajrzałam też do Misterstwa Dobrego Mydła i zaopatrzyłam się w pięknie pachnące, wegańskie, ręcznie robione mydło Czekomięta z węglem aktywnym. Zawiera też peelingujące kawałki mięty pieprzowej.
W składzie znajduje się też oliwa z oliwek, olej rycynowy, olejek ze słodkich migdałów, nierafinowane masło kakaowe i nierafinowane masło shea. Samo dobro! Będę myć nim twarz, gdy rozprawię się już z mydłem Aleppo.

Dorwałam też krem nawilżający Naffi z awokado i olejkiem jojoba w wersji mini. Krem w pojemności 50 ml kosztuje ok. 100 zł, więc jeśli kiedyś miałabym go kupić, wolę wcześniej wypróbować. Ma bardzo dobre opinie w internecie, równie dobry skład oraz intensywny aromat, który zawdzięcza mieszance naturalnych olejków eterycznych.

Iossi pisze w swoim e-sklepie, że nakładając krem należy unikać okolice oczu - pewnie ze względu na możliwość podrażnienia wrażliwej, cienkiej skóry pod oczami (na moje tereny wokół oczu olejki eteryczne nie wpływają zbyt dobrze). Na razie stosuję go na noc, ze względu na raczej tłustą konsystencję.

Oba opisane produkty możecie zobaczyć na pierwszym zdjęciu w tym wpisie.

-----------------------------


Jakich kosmetyków naturalnych używacie?

Czy znacie też marki, które opisałam w tym poscie? Które z wymienionych kosmetyków najchętniej byście wypróbowały? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)

Ekonomiczna pielęgnacja cz.1 - drugie życie kosmetyków

$
0
0
Po przerwie wracam do Was z nowym cyklem wpisów dotyczących oszczędnej pielęgnacji. Wiele z nas nie może się oprzeć chęci posiadania dużej ilości różnych kosmetyków, zwłaszcza tych z promocji. Inwestujemy też w droższe egzemplarze, ale nie zawsze trafione. Sama potrafiłam wydać co miesiąc 1/3 wypłaty na kosmetyki i zabiegi pielęgnacyjne. Teraz pieniądze wydaję z głową, a stan cery i włosów znacznie się polepszył. Opowiem Wam, jak przejść na ekonomiczną pielęgnację i sporo na tym zyskać.


Porządek - podobno od niego powinno się zaczynać każdą większą zmianę w życiu. Ja zabrałam się za porządek w mojej kosmetyczce, a raczej wielkiej szafce z kosmetykami (niektóre użyłam tylko raz i odkładałam na wieczne zapomnienie). Takie porządki robię raz na jakiś czas, bo żal mi wyrzucać kosmetyków, które się nie sprawdziły. No ale - po co wyrzucać, skoro można dać im drugie życie i przy okazji oszczędzić?


Drugie życie kremów do twarzy

Kremy do twarzy to jeden z "najtrudniejszych" kosmetyków do wyboru - pomyłka w doborze może się przecież skończyć wysypem niedoskonałości na najbardziej reprezentacyjnej części naszego ciała ;) Co zrobić z kremem, który się nie sprawdził?

- maseczkę do twarzy: sprawdza się w przypadku kremów, które przez kilka dni/tygodni sprawdzają się dobrze, ale na dłuższą metę np. zapychają. Można wykorzystać je jako bazę do kremowej maseczki do twarzy, nakładanej na kilkanaście minut raz na jakiś czas. Do kremu dodajemy ulubiony olejek naturalny lub miks olejków, kwas hialuronowy, żel aloesowy czy łyżeczkę miodu i oliwy. To szerokie pole do popisu, można poeksperymentować, z jakim dodatkowym składnikiem dany krem najlepiej sprawdzi się jako maseczka.

- krem intensywnie odżywczy do stóp: przepis jest prosty, krem do twarzy blendujemy z masłem kakaowym lub masłem shea, można też dodać olej kokosowy. Dzięki dodatkowi kremu do twarzy mikstura zyska lekkości i lepszego poślizgu.

- krem do rąk lub balsam do ciała: krem do twarzy możemy zużyć zwyczajnie do smarowania dłoni lub ciała, to najszybszy sposób jego zużycia. Jeśli chcemy go jeszcze "ulepszyć", dodajemy olej kokosowy lub inny naturalny olej, który lubimy.


Serum w nowej odsłonie

Serum o kremowej konsystencji możemy zużyć podobnie jak krem do twarzy. W przypadku bardziej wodnistej, żelowej lub oleistej wersji serum, możemy zastosować je do "ulepszania" kosmetyków:

-  dodając kilka kropli do kremu do twarzy, kremu do rąk czy kremowej maseczki na twarz (serum z witaminą C może fajnie rozświetlić cerę, dodane do takiej maseczki),

- w zależności od rodzaju, serum może się też nadać jako środek wzbogacający do balsamów na cellulit czy rozstępy (swietnie podziała tutaj np. serum ze śluzem ślimaka),

- serum mocno odżywcze lub nawilżające można dodać do kremu do rąk i zrobić sobie maskę regenerującądo przesuszonych dłoni. Jeśli macie bawełniane rękawiczki, taką maskę można potrzymać na rękach nawet całą noc właśnie pod rękawiczkami.


Wielozadaniowe balsamy do ciała

Balsamy do ciała to raczej te kosmetyki, które zwykle się zużywa, nawet jeśli nie zaspokoją w pełni naszych oczekiwań. Co jeszcze można z nimi zrobić?

- kremowy peeling do ciała: do balsamu dodajemy cukier, może być drobniej zmielony, jeśli wolimy mniejsze tarcie. Kremowe peelingi na bazie balsamów są delikatniejsze, dzięki czemu można spróbować ich na skórze bardziej wrażliwej, albo na skórze łydek, do peelingu zapobiegającego wrastaniu włosków po goleniu. Podobnie do peelingu łydek mogą sprawdzić się też peelingi do twarzy, które mniej "zdzierają" niż te dedykowane dla ciała.

- odżywka do włosów: włosomaniaczki często kupują balsamy do ciała o konkretnych składach (zwykle tych bardziej naturalnych) po to, by wykorzystać je jako... odżywki do włosów.  U mnie sprawdził się w tej roli aloesowy balsam do ciała O`Herbal.
Trzeba brać poprawkę na to, że balsam nieco gorzej spłukuje się niż odżywka i może wymagać dwukrotnego umycia głowy. Grunt, żeby nakładać go faktycznie na włosy, a nie na skórę głowy. 

- ekspresowy wygładzacz końcówek włosów: balsam do włosów używam czasem do ekspresowego dociążenia spuszonych końcówek. Niewielka ilość nałożona na suche lub mokre końce przychodzi z pomocą, gdy nie mamy już innych kosmetyków ujarzmiających i zabezpieczających przesuszone końcówki. 


Żel do higieny intymnej - do twarzy, ciała i włosów

Okolice intymne mają pH zbliżone do pH... skóry głowy! Dlatego najczęściej świetnie sprawdzają się w roli łagodnego szamponu, delikatnie oczyszczającego głowę. Kiedyś hitem było mycie włosów żelem do higieny intymnej Facelle z Rossmanna, ja wypróbowałam też żele innych marek i sprawdzały się całkiem dobrze. 

Zwykle dobrze się pienią na włosach (można wcześniej nieco spienić je z wodą i dopiero wtedy nakładać), są łagodne dla skóry, a włosy są miękkie w dotyku. Najpewniej nie sprawdzą się do skóry głowy, która potrzebuje mocno oczyszczającego szamponu, np. z SLS-ami.

Żelem, pianką lub emulsją do higieny intymnej, która nie podchodzi mi w wiadomym miejscu, często myję też twarz i ciało, a jeśli i tu nie podziała, to ląduje na umywalce zamiast mydła w płynie ;) 


Odżywka i maska do włosów jako baza do olejowania

Odżywki i maski do włosów, które nas nie satysfakcjonują, można zużyć jako bazę do olejowania włosów. O wiele łatwiej zmyć olejek, który nałoży się na kosmyki w połączeniu z odżywką lub maską. W ten sposób powstaje kremowo-olejowy kompres na włosy, w dodatku dość wygodny w spłukiwaniu.

Odżywki oraz maski można nałożyć też na naolejowane już, mokre włosy i lekko wetrzeć tak, by połączyły się z olejem i stworzyły coś w rodzaju emulsji, również wygodniejszej w spłukiwaniu niż sam olej. W takiej opcji po nałożeniu odżywki/maski czekamy około 20-30 minut - wtedy maska lub odżywka emulguje olej. Potem wystarczy raz umyć głowę szamponem i gotowe. 


Szampon do mycia ciała

Większość szamponów można śmiało zastosować do mycia ciała. Zdziwiłybyście się, jak niewiele różnią się składy niektórych szamponów i żeli pod prysznic.Żel pod prysznic szybko spłukujemy z ciała, nie zostaje tam na dłużej, więc w porównaniu do innych kosmetyków to raczej mało inwazyjny produkt. Tym bardziej czemu nie umyć się szamponem, który plącze nasze włosy, a kosztował ponad 20 zł? Szkoda, żeby się zmarnował ;) W ostateczności może wylądować też w dozowniku na mydło do rąk.

                                                   

Ważne! Jeśli macie wrażliwą, skłonną do podrażnień skórę tak jak ja, ostrożnie eksperymentujcie z recyklingiem kosmetyków, głównie tych do twarzy. Jeżeli jakiś produkt Was ewidentnie podrażnia, lepiej oddajcie go znajomej czy siostrze, jeśli mają mniej wrażliwą skórę niż Wy i może się u nich sprawdzić, a kosmetyki domowej roboty nakładane na skórę sprawdzajcie najpierw na małym jej fragmencie.
__________________________


Jakie są Wasze sposoby na recykling kosmetyków?

Dajecie drugie życie kosmetykom? Co robicie z tymi, które się nie sprawdzają? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)

Wielkie odkrycie! Ultranawilżająca aloesowa maska do włosów i skóry głowy || DIY

$
0
0


Odkryłam niesamowicie prosty, aloesowy sposób na głębokie nawilżenie włosów i skóry głowy oraz... przedłużenie świeżości fryzury. Bez problemów ze spłukiwaniem, bez obciążania, tylko naturalne składniki i banalnie proste wykonanie. Zobaczcie, jak powstaje i działa mój nowy hit kosmetyczny!


Aloes sprawdzał się świetnie na mojej twarzy, ciele, ale nie do końca lubiłam nakładać go na głowę. Żel aloesowy działał dobrze, ale powodował dziwne uczucie "skrzypiących" włosów i lekkie puszenie. Do czasu, gdy postanowiłam dodać do niego olej naturalny i stworzyć kosmetyk o konsystencji emulsji, z zachowaniem cudownych właściwości aloesu.



Przepis na cudowną maskę-emulsję aloesową

Przepis jest turbo-prosty. Właściwie wystarczy wziąć żel aloesowy (ten, którego ja użyłam, to żel aloesowy Skin79 z promocji -49% w Rossmannie) i olej naturalny - najlepiej taki, z którym lubi się nasza skóra głowy. U mnie to olejek jojoba, avocado lub olej ze słodkich migdałów. Wybrałam ten ostatni, również upolowany na promocji w drogerii Rossmann. To czysty olej migdałowy Botanica Pharma.




Sposób przygotowania:

do około 2 kopiatych łyżek stołowych żelu aloesowego stopniowo dodawaj olej naturalny, stale mieszając. Żel aloesowy, początkowo przezroczysty, powinien po zmieszaniu z odpowiednią ilością oleju stworzyć białą, kremowo-wodną, lekką emulsję - taką, jak na pierwszym zdjęciu w tym wpisie. Proste, prawda? 

Ja mieszam żel z olejem nie przekładając składników do osobnego naczynia - wykorzystuję do tego zakrętkę od żelu Skin79. Jedna taka zakrętka idealnie wystarcza na całą głowę + włosy sięgające za ramiona.

PS. Możesz użyć żelu aloesowego dowolnej marki - warto też spróbować z naturalnym żelem wprost z rośliny aloesu, jeśli chce Ci się go wyciskać z jego liści (mi się ewidentnie nie chciało ;)). 




Nakładanie ultranawilżającej maski na głowę i włosy

Maskę nałożyłam na głowę przed myciem włosów (aplikowana na suche włosy i sprawdziła się świetnie, następnym razem spróbuję na mokre). Najprościej użyć do tego palców, a na końcu delikatnie pomasować skórę głowy i/ub rozczesać kosmyki grzebieniem o grubych oczkach. 

Pozostałą część maski równomiernie wmasowałam we włosy na całej ich długości. Całość zostawiłam na około 40 minut, a następnie umyłam głowę samym szamponem, co rzadko się u mnie zdarza! Dlaczego?



Błyskawiczne zmywanie 

Zwykle po nakładaniu oleju na głowę, nawet jeśli rozcieńczałam go wodą mineralną czy hydrolatem roślinnym, musiałam najpierw nałożyć na skalp i włosy odżywkę, by zemulgować olej, a dopiero potem jeszcze całość traktowałam szamponem. Trwało to wieki. 

Maska składająca się z oleju połączonego z żelem aloesowym zmywa się błyskawicznie, m.in. ze względu na swoją emulsyjną konsystencję - wystarczy umyć głowę zwykle używanym szamponem i to tylko raz.


Zaskakujące efekty

Ciężko było mi uwierzyć, że tak prosta, dwuskładnikowa mikstura może zdziałać cuda z moimi wysokoporowatymi włosami. A jednak! Po wyschnięciu (suszyłam naturalnie, bez użycia suszarki) moje włosy były niesamowicie miękkie i wyraźnie nawilżone dzięki aloesowi, a jednocześnie gładkie, lśniące i dociążone, co zapewne spowodował olej migdałowy. To efekty, których nigdy do tej pory nie udało mi się osiągnąć przy użyciu tylko jednego kosmetyku/zabiegu pielęgnacyjnego. 

Skóra głowy w ogóle nie była obciążona, a włosy u nasady ładnie się odbiły, czyli zero przyklapnięcia. Na drugi dzień fryzura zachowała świeżość i nie przetłuściła się nadmiernie. Jak zwykle muszę być włosy codziennie, tak spokojnie wytrzymały dwa dni w dobrym stanie (zobaczymy, może będzie 3-dniowy rekord bez mycia i suchego szamponu). 

Dodam, że skórę głowy mam mocno skłonną do przetłuszczania, ale jednocześnie wrażliwą i momentami swędzącą. Kiedyś w ogóle nie stosowałam olejów, bo bałam się epickiego, tłustego przyklapu na czubku głowy, prędko jednak zmieniłam zdanie działając w myśl zasady, że przetłuszczając się skóra reaguje m.in. na niedostateczne nawilżenie. Nie myliłam się :) 



Zbawienne działanie aloesu w połączeniu z olejem

O cudownych właściwościach aloesu i fajnych, prostych przepisach na kosmetyki domowej roboty z jego udziałem pisałam TUTAJ. Nadmienię jeszcze tylko, że ze względu na swoje pH aloes dobrze pracuje ze skórą głowy, nawilżając ją i przynosząc fajne uczucie ukojenia. 

Żel aloesowy nakładany na włosy solo może spowodować ich nadmierne puszenie się lub odwracalny efekt przesuszenia, mimo że z zasady jest produktem mocno nawilżającym. Na takie skutki szczególnie narażone są posiadaczki włosów wysokoporowatych. Dlatego dobrze wypróbować aloes w połączeniu z olejem. 

Wyciąg z liści aloesu jest humektantem, co oznacza, że przyciąga wilgoć - zwiąże więc wodę we włosach i skórze głowy. Z kolei olej, będący emolientem, zatrzyma ją, zabezpieczając tym samym skalp i kosmyki przed nadmiernym "odwodnieniem".


Maska aloesowa nie tylko do włosów - inne zastosowania

Nie byłabym sobą, gdybym w przypadku również tego kosmetyku nie uprawiała pielęgnacyjnego recyklingu. Pozostałości maski nakładam na twarz, szyję oraz dekolt i pozostawiam do wchłonięcia. Skóra nie jest tłusta ale fajnie wygładzona, nawilżona i lekko, ale przyjemnie napięta. 

Na tak "nasmarowaną" twarzy nałożyłam delikatny, dzienny makijaż i nic nie działo się z jego trwałością. Będę więc próbować aloesowo-oleistej mikstury zamiast kremu do twarzy na dzień. 

Jeśli po nałożeniu maski na twarz nadal zostało nam trochę tego wspaniałego kosmetyku, polecam wmasować go w kolana, łokcie, a nawet całe ciało. Wyjątkowo przyjemnie się go aplikuje, ale trzeba dać mu chwilę na całkowite wchłonięcie się.

___________________________


Jakie są Wasze przepisy na kosmetyki do włosów DIY?

Z pewnością macie swoje sprawdzone sposoby na mikstury domowej roboty, które fajnie działają na skórę głowy i włosy. Podzielcie się nimi w komentarzach - chętnie wypróbuję czegoś nowego.

Jeśli pisałyście na swoich blogach o włosowych kosmetykach podobnego typu, wklejcie linki, a na pewno Was odwiedzę :)

Ekonomiczna pielęgnacja cz. 2 - jak nie przepłacać za kosmetyki?

$
0
0

Na kosmetyki potrafimy wydać fortunę. Kuszą nas promocje, okazje cenowe w internecie, testowanie kolejnych kosmetycznych nowości. Niestety często cierpi na tym nie tylko nasz portfel, ale też cera i włosy. Jak więc kupować kosmetyki z głową - tak, by nie przesadzić z wydatkami? Poznajcie moje sposoby!

Przed Wami kolejny wpis z serii Ekonomiczna pielęgnacja. Pierwszy z nich znajdziecie tutaj ➜ Ekonomiczna pielęgnacja cz.1 - drugie życie kosmetyków.

Tym razem dzielę się z Wami moimi sprawdzonymi sposobami na prawdziwe, kosmetyczne oszczędności związane z zakupami. Jak pisałam w pierwszym wpisie z tej serii, sama do niedawna na kosmetyki wydawałam dobre kilkaset złotych miesięcznie, a większość z nich koniec końców w ogóle się u mnie nie sprawdzała. Po prostu - uwielbiam zakupy, a testowanie nowości zawsze budziło we mnie dziwną ekscytację. Co więc można zrobić, żeby przysłowiowy wilk był syty, a owca cała?


Nie daj się oszukać promocjom

Promocje gwarantujące kosmetyki 30%, a nawet 70% tańsze niż w cenie regularnej sprawiają, że czujemy się źle, nie korzystając z nich. Dlaczego? Bo chyba trzeba być głupkiem, żeby z takiej okazji nie skorzystać. Jeśli nie kupimy, zostaje w nas złość i jednocześnie zazdrość względem tych, którzy obłowili się w niższych cenach ulubionych produktów kosmetycznych.

Owszem, niektóre promocje naprawdę się opłacają, a niektóre w ogóle. Dlaczego?

Po pierwsze, drogerie stacjonarne, ale też sklepy internetowe, bardzo często zawyżają ceny produktów, nawet tuż przed samymi promocjami. Wiadomo, że efektowniej wygląda hasło "50% taniej" niż "25% taniej". Warto przyjrzeć się wcześniej cenom regularnym kosmetyków, jakie chcemy kupić, by nie dać się wpędzić w machinę promocji.

Po drugie, bardzo często w konkurencyjnych drogeriach produkt nie objęty promocją jest tańszy, niż ten sam produkt w innej drogerii, objęty promocją! Na szczęście żyjemy w dobie smartfonów i szybkiego internetu, dzięki czemu jeszcze stojąc przed sklepową półką możemy wrzucić nazwę kosmetyku w Ceneo, albo wejść na stronę Hebe czy Natury i zobaczyć, czy ceny np. w Rosmannie faktycznie są takie atrakcyjne.

Najgorzej, jeśli wchodzimy do sklepu i nie wiemy, co chcemy kupić, tylko przychodzimy "pooglądać". W tym czasie z półek atakują nas wielkie, czerwone atrakcyjne ceny i zaczyna działać najprostszy mechanizm manipulacji w reklamie - pogoń za okazją, nawet jeśli jest tylko pozorna. 

Moja rada? Jeśli nie umiesz się powstrzymać przed zakupowym szałem w sklepie stacjonarnym, zrób wcześniej listę zakupów, albo zapoznaj się z ofertą/gazetką promocyjną przed wyruszeniem na zakupy. Idź po konkretne rzeczy i nic więcej. Nie jest to łatwe, ale za którymś razem się już udaje ;)



Inwestuj w droższe, dobre produkty

Czy też miewacie kosmetyczki przepełnione masą tańszych kosmetyków, z których żaden nie spełnia wszystkich Waszych oczekiwań, ale żal Wam wydać kasę na droższy produkt?

Moje półki w łazience bardzo długo uginały się od ciężaru masy przeróżnych kosmetyków, głównie tanich nowości, mających zastąpić droższy, oryginalny egzemplarz (taka praktyka najczęściej ma miejsce w kolorówce). Potrafiłam na taki arsenał kosmetycznych różności wydać na tyle dużo, że żal mi było generować kolejne wydatki kupując produkt, na którym wzorowały się jego tańsze odpowiedniki.

Nie bójcie się zainwestować w droższe, ale skuteczne produkty. Wiadomo, że i tu można się przejechać, ale warto od czasu do czasu spróbować. W przypadku droższych kosmetyków, w drogeriach lub sklepach producenta często są dostępne bezpłatne albo dość tanie próbki, które pomogą zweryfikować działanie kosmetyku przed zakupem jego pełnowymiarowej wersji. Tą metodą dobieram np. odcienie minerałów, ale też specyfiki do pielęgnacji włosów czy twarzy. 

Dobrze dopasowany do potrzeb skóry czy włosów kosmetyk to inwestycja, która się zwraca i to nie tylko w aspekcie pieniężnym. Zwłaszcza, jeśli potrafimy wydać sporo na dużą ilość kiepsko działających produktów, zostając bez pieniędzy i oczekiwanego efektu.

I jeszcze jedna bardzo ważna sprawa - jeśli macie dobrze działający, ale nieco droższy kosmetyk do pielęgnacji twarzy, który swietnie się u Was sprawdza, to błagam, nie porzucajcie go na rzecz testowania większej ilości tańszych kosmetyków. Twarz to jednak twarz, nie da się jej obciąć, żeby odrosła tak jak włosy, a można sobie poważnie zaszkodzić zbyt częstym testowaniem nowych produktów. Niestety mówię to z własnego, dość bolesnego doświadczenia. 



Wyznacz sobie granice testowania nowości

W oszczędnościach kosmetycznych jak w dobrej diecie - nie można sobie od razu odmówić wszystkiego. Najlepiej stopniowo wprowadzać nowe, dobre nawyki i pielęgnować je tak, by stały się codziennością. 

Dlatego jeśli testujesz sporo nowości, nie rezygnuj od razu całkowicie z tej przyjemności. Wyznacz sobie miesięczny limit próbowania nowych kosmetyków. Może to być ograniczenie kwotowe, albo ilościowe.

Inny sposób, który u mnie działa wyśmienicie, to ograniczenie testowania nowości do wybranej partii ciała. Ja wybrałam włosy - jeśli chcę kupić coś nowego, zwykle kupuję produkt do pielęgnacji włosów. Na nich najmniej jest mi żal testować zwłaszcza, że skórę mam raczej delikatną i skłonną do alergii. Poza tym kosmetyki do włosów są stosunkowo tańsze, jeśli by je porównać np. do kremów do twarzy i... łatwo je przerobić na coś innego, jeśli się nie sprawdzą. O tym pisałam szerzej tutaj - klik.



Szukaj naprawdę dobrych okazji w internecie

Co to jest dobra okazja? To nie tylko wyprzedaż magazynu, albo promocja prawie -100% taniej. To przede wszystkim atrakcyjna oferta cenowa na kosmetyk, który nas interesuje, a w cenie regularnej po prostu nie mamy jak go kupić, bo znacznie wykracza poza nasze budżety.

Żeby taką znaleźć, często wystarczy jedynie śledzić sklep producenta. Ja na przykład czekam na promocje -30% w sklepie firmowym Avebio i wtedy nadrabiam zapasy hydrolatów czy olejków naturalnych, dość drogich w regularnych cenach i raczej słabo dostępnych stacjonarnie.

Dobra okazja to też wyprzedaż kosmetyków z krótkimi terminami ważności. W branży beauty krótkie terminy to określenie względne, ponieważ do takich terminów zalicza się np. kosmetyki z nawet rocznym terminem ważności! Dlaczego? Bo w tym czasie musi trafić do magazynu drogerii, z magazynu na półki, z półki do koszyka klienta, który jeszcze chce mieć dobre kilka miesięcy na zużycie produktu. Cały ten proces często trwa o wiele dłużej niż rok. Kosmetyki z krótkimi terminami nierzadko są tańsze nawet o połowę, a spokojnie zdążymy je wykorzystać przed "deadline'm". 

Odrębnym tematem jest w ogóle "data ważności", gdzie zwykle jest to sugerowany termin wykorzystania produktu, który może zacząć już powoli tracić swoje cenne właściwości. Z doświadczenia wiem, że producenci tworzą zwykle kosmetyki tak, by jeszcze po tym terminie miały awaryjny zapas czasu na ich spożytkowanie. To nie tak, że nagle z dnia na dzień produkt zacznie nam szkodzić czy całkiem przestanie działać. Sama przyznam, że mam sporo naturalnych olejków z takim nieznacznie przekroczonym terminem ważności i jestem z nich całkiem zadowolona.



Zastanów się, czy warto robić zapasy

No właśnie. Jak już złapiemy okazję za ogon, to ciągniemy ile wlezie. Bo skoro decydujemy się kupić balsam do ciała w promocyjnej cenie, to czemu od razu nie wziąć dwóch, albo trzech? Przecież balsam zawsze się zużyje, a cena jest atrakcyjna.

W takich chwilach warto zwizualizować sobie obecne w domu zapasy kosmetyczne i zastanowić się, czy naprawdę chcemy mieć w szufladzie piętnasty balsam do ciała, który otworzymy pewnie najwcześniej za dwa lata, bo przecież przed nim jest jeszcze masa innych balsamów w kolejce.

Ja zapasy robię w przypadku kosmetyków, które kończą się naprawdę szybko i muszę często dokupywać nowe. To przykładowo mydła w płynie, kosmetyki do mycia twarzy, hydrolaty, pasty do zębów czy szampony. Zapasy to w takiej sytuacji oszczędność nie tylko pieniędzy, jeśli produkty są w okazyjnej cenie, ale też czasu, który musiałabym poświęcić na wyjście do sklepu. 

Kiedyś magazynowałam też różnego rodzaju kremy do twarzy, głównie na noc oraz kremy pod oczy. Oczywiście w ogóle się to nie opłacało, a większą ich część rozdałam w końcu rodzinie.

__________________________________



Jakie są Wasze sposoby na kosmetyczne zakupy z głową?

Koniecznie dajcie znać w komentarzach! Jeśli macie sprawdzone sklepy stacjonarne bądź internetowe, albo cykliczne, fajne akcje promocyjnie, również dajcie znać - chętnie dopiszę je do mojej listy :)

Jak zadbać o włosy jesienią? Porady włosomaniaczek: Blond Hair Care, Shidless i Wwwlosy.pl

$
0
0

Na co zwrócić szczególną uwagę dbając o włosy jesienią? Jak wzmocnić kosmyki i dobrze zabezpieczyć je przed niekorzystnymi czynnikami, nie tylko atmosferycznymi? Poprosiłam o porady trzy włosomaniaczki, które sama śledzę i mocno polecam. Sprawdźcie ich sposoby :)



Blond Hair Care
walka z kołtunami i konserwujące olejowanie

Pierwszą włosomaniaczką, którą poprosiłam o jesienną poradę pielęgnacyjną dla włosów, jest Natalia Pawłowska z bloga www.blondhaircare.com. Natalia od 2011 roku walczyła o dobrą kondycję i zdrowie swoich blond włosów, a zdobyte w tym czasie doświadczenia opublikowała w swojej książce o pielęgnacji suchych, porowatych i zniszczonych, którą zamówiłam już w przedsprzedaży :) Udało jej się przejść z wysokiej porowatości na średnią i podążając za jej poradami staram się przejść podobną transformację.

fot. www.blondhaircare.pl
Natalia słusznie zwróciła uwagę na fakt, że jesienią często walczymy z kołtunami, pojawiającymi się tuż nad karkiem, w wyniku noszenia golfów, szalików, płaszczy czy kurtek. Rozczesanie kołtuna może graniczyć z cudem, a z doświadczenia wiem, że może nawet skończyć się obcięciem włosów... 

Jak poradzić sobie z tym problemem? Związywać włosy lub rozczesywać je przynajmniej 2 razy dziennie. Gdy jednak kołtun już się nam przytrafił, Natalia radzi rozprowadzić na nim odrobinę naturalnego oleju lub olejku silikonowego, zanim przystąpimy do rozczesywania. "Tłusty płyn doda szczotce poślizgu, dzięki czemu nie porozrywamy włosów. Aby ułatwić szczotce zadanie, warto najpierw rozplątać supeł palcami, pociągając go na boki."

Jesienne wieczory to też doskonały czas na olejowanie włosów, które pozwoli wzmocni włosy po lecie i pomoże je "zakonserwować". Olejowanie warto połączyć z maską, dzięki czemu uzyskamy efekt nawilżonych, dociążonych i sprężystych włosów. 

Jak podkreśla Natalia, "ważne, aby dobrać właściwy dla włosów olej, nakładać go w niewielkiej ilości (1-2 ml) i emulgować ulubioną maską. Wystarczy zmoczyć naolejowane włosy, odsączyć z nich nadmiar wody i na 20-30 minut nałożyć większą ilość maski. Następnie myjemy skórę głowy szamponem, płuczemy i suszymy jak zawsze."




Wwwlosy.pl
odpowiednia suplementacja i wcierka z kozieradki

Stosujecie wcierkę z kozieradki? Ja pierwszy raz przeczytałam o niej na blogu Agnieszki Niedziałek - wwwlosy.plAgnieszka jest właścicielką imponujących, rudych włosów i nie skłamię mówiąc, że to niebywała znawczyni zarówno włosowej pielęgnacji, jak i potrzeb skóry głowy. To też spec w dziedzinie hennowania, a produkty, które poleca, możecie kupić w jej sklepie stacjonarnym oraz internetowym.

fot. wwwlosy.pl
Pamiętajcie o uzupełnianiu niedoborów witaminy D! Agnieszka zwróciła mi uwagę, że to właśnie wielokierunkowe działanie, obejmujące nie tylko zabiegi pielęgnacyjne, ale też działanie od wewnątrz, jest kluczem do pięknych i zdrowych włosów - również w trudnym dla nich, jesiennym czasie. Całkowicie się z tym zgadzam.

Niedobór witaminy D może wzmagać nadmierne wypadanie włosów po lecie, dlatego warto o niej pamiętać. Aga poleca też herbatkę ze skrzypu lub kurację drożdżową (tak, drożdże można pić - świetnie działają na włosy i paznokcie :). 

Co jeszcze zaleca Agnieszka? "Systematycznie stosowałabym też wcierki, może czas odkurzyć przepis na wcierkę z kozieradki? Ma ona specyficzny zapach, ale może akurat wkomponuje się on w jesienny klimat?"

Specyficzny zapach wcierki, to zapach przypominający rosół. Sama kozieradka przyspiesza porost włosów i ogranicza ich przetłuszczanie.

Przepis na wcierkę z kozieradki:
  • łyżeczkę zmielonych nasion kozieradki zalej wrzątkiem
  • odczekaj do wystygnięcia i odcedź nasiona
  • nałóż na skórę głowy (wcierka jest bez spłukiwania)
  • stosuj codziennie przez dwa tygodnie lub przez miesiąc co dwa dni

Dajcie znać jak wrażenia, gdy ją wypróbujecie! Wcierkę najlepiej wlać do buteleczki z atomizerem - ma konsystencję jak woda i to chyba najprostszy sposób na nałożenie jej na skórę głowy.



Ginger Shidless
emolienty i zapobieganie elektryzowaniu się włosów

Znacie Sarę z shidless.blogspot.com? To pasjonatka naturalnych produktów, zawzięta włosomaniaczka. Jest pozytywnie zakręconą na punkcie włosów blogerką, walczącą o naturalne faloloki. Zna chyba z tysiąc sposobów na podkreślenie naturalnego skrętu włosów, nawet tych lekko falowanych, jak moje. Dzięki jej poradom stylizacja nawet najbardziej kapryśnej czupryny staje się prostsza. 

fot. www.shidless.blogspot.com
Sara jesienią stawia na mocniej emolientową pielęgnację, niż w lecie, gdy włosy potrzebują więcej nawilżenia. Emolienty natomiast pomogą lepiej chronić kosmyki już po sezonie wakacyjnym. "Oleje działają wygładzająco i otulają włos, zabezpieczając go - podobnie jak silikony."

Pielęgnując czuprynę jesienią nie możemy zapomnieć też o skłonności do elektryzowania się, zwłaszcza w przypadku włosów długich. "Aby temu zapobiec, musimy nie tylko uzbroić się w cierpliwość do wyciągania włosów spod wszystkich ubrań, ale też w dobrą mgiełkę zabezpieczającą, a plastikowe szczotki i grzebienie wymienić na drewniane lub te z naturalnym włosiem". 

Shidless dodaje, że zarówno oleje, jak i silikony wykazują działanie antystatyczne i świetnie sprawdzą się w ujarzmianiu sterczących po ściągnięciu swetra włosów.

Jakie produkty według Sary najlepiej sprawdzą się więc we współpracy z włosami w zimniejszych miesiącach?
  • olejki
  • silikonowe serum
  • produkty służące termoochronie (te bez alkoholu w składzie, np. termoochronny olejek do włosów Gliss Kur Thermo-Protect lub Cudowny Olejek - Ochrona do 230' marki Fructis od Garniera)
Możecie też zobaczyć, jakie kosmetyki u mnie najlepiej sprawdziły się w ubiegłym sezonie jesienno-zimowym - KLIK.
---------------------------------------


Znałyście te sposoby na jesienną pielęgnację włosów?

Który z nich macie zamiar dopiero wypróbować? Dajcie znać w komentarzach i koniecznie podzielcie się swoimi sprawdzonymi metodami na zdrowe włosy po lecie :)

Jantar - kuracja na gorąco z wyciągiem z bursztynu i co nieco o silikonach, które zawiera

$
0
0

Do tej pory właściwie żadne kosmetyki Jantar się u mnie nie sprawdzały. Do kuracji na gorąco Jantar podchodziłam więc nieco sceptycznie. Zdecydowałam się kupić ją podczas promocji -49% w Rossmannie i zastosowałam ją na dwa różne sposoby. Jak się u mnie sprawdziła?

Mimo wielu pozytywnych recenzji długo nie decydowałam się na użycie kuracji na gorąco Jantar. Moje włosy nigdy nie lubiły się z produktami Farmony, a z Jantarem to już szczególnie. Sam opis kuracji brzmiał idealnie jak na moje zniszczone, wysokoporowate włosy, jednak nie wierzyłam, że efekt utrzymuje się jakoś dłużej na włosach. Zwłaszcza, że w składzie każdego kosmetyku są silikony, które raczej kondycjonują, niż głęboko odżywiają. 

Dlaczego więc zmieniłam zdanie? Zobaczyłam kurację na promocji -49% w Rossmannie, więc była prawie za darmo. No i od czasu moich pierwszych obaw, do czasu zakupu kuracji, dość sporo dowiedziałam się o silikonach i zmieniłam do nich podejście. 


Kuracja Jantar z wyciągiem z bursztynu do włosów suchych i łamliwych składa się z 3 kosmetyków i foliowego czepka. Znajdziemy w niej regenerującą maskę olejową (17 ml), szampon nawilżający (15 ml) i balsam wygładzający (5 ml). Saszetki nie są duże, ale spokojnie wystarczyły dla moich dość długich włosów (później je ścięłam, więc teraz może nawet coś by mi w tych saszetkach zostało po zastosowaniu całego zabiegu).


SKŁADY

Przejdźmy do składów i tych nieszczęsnych silikonów, które mnie odstraszały. Kiedyś sądziłam, że silikony to zło i jedyne co robią, to oblepiają i nadbudowują się na włosach. Potem okazało się, że moje wysokoporowate włosy bez zabezpieczania i kondycjonowania na długości silikonami ciężko się układają i mocno puszą, a w ogóle, to są różne rodzaje silikonów i niektórych nawet nie trzeba zmywać ;)

Zarówno maska, jak i balsam są dość zrównoważone pod względem zawartości protein, emolientów i humektantów. Fajnie, bo samych w sobie protein moje zniszczone włosy bardzo nie lubią, ale już w połączeniu z emolientami przyjmują je bardzo chętnie. Jak wspominałam, w każdym produkcie są też silikony

Przypomnienie w skrócie, co jak działa:

  • proteiny: podstawowy budulec włosa, uzupełniają ubytki w strukturze włosów (proteiny o małych cząsteczkach - np. hydrolizaty, które mamy w kuracji na gorąco Jantar) lub wygładzają włosy, tworząc na nich film (proteiny o dużych cząsteczkach)
  • emolienty: tworzą na włosach okluzyjną powłokę, zapobiegając uciekaniu z nich wody, chronią przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, uelastyczniają włos,
  • humektanty: odpowiadają za nawilżenie włosów, mają zdolność do wiązania wody i absorbowania jej z otoczenia (by długotrwale nawilżyć włosy, najlepiej wspomóc działanie humektantów np. emolientami, które zbudują na włosach warstwę niepozwalająca na nadmierne odparowanie z nich wody)


Maska:

Aqua (Water), CyclopentasiloxanePersea Gratissima (Avocado) Oil, Cetearyl Alcohol, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, GlycerinBehentrimonium Chloride, Hydrolized SilkSimmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Argania Spinosa (Argan) Kernel Oil, Starch Hydroxypropyltrimonium Chloride, Urea, Propylene Glycol, Amber Extract, Tocopheryl Acetate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Sodium Lactate, Lactic Acid, Sodium Chloride, Sodium Benzoate, Dimethiconol, Hydroxyethylcellulose, Parfum (Fragrance), Limonene.

Jak widzicie silikon mamy już na drugim miejscu w masce. Jest to jednak silikon lotny, który po pewnym czasie wyparowuje z miejsca aplikacji. Cyclopentasiloxane tworzy film, który zabezpiecza przed odparowaniem nadmiaru wody, ale nie obciąża. Wygładza i zmiękcza skórę i włosy, przy czym nie ma działania komodogennego. Nie bałam się więc, że nakładając maskę na całą długość włosów część produktu trafi na moją skórę głowy (silikony stosuję zwykle od ucha w dół).

Maska zawiera sporo olejów, dość wysoko w składzie: awokado, kokosowy, jojoba i arganowy. Do tego gliceryna, nawilżający mocznik i proteiny jedwabiu. Jest dobrze.



Szampon:

Aqua (Water), Sodium Laureth Sulfate, UreaCocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Amber Extract, Inulin, Panthenol, Soluble Collagen, Sodium Cocoamphoacetate, Silicone Quaternium-22, Polyglyceryl-3 Caprate, Dipropylene Glycol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Polyquaternium-10, Disodium EDTA, Lactic Acid, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone.

Szampon jest mocno oczyszczający - SLES już na drugim miejscu w składzie. Na co dzień używam raczej mocniejszych szamponów, więc mi to w ogóle nie przeszkadza. W składzie ma nawilżający mocznik, ekstrakt z bursztynu, inulinę, kolagen czy pantenol. Nie sądzę jednak, żeby te składniki miały czas wniknąć w skórę głowy czy włosy w tak krótkim czasie, w którym myje się głowę. Szampon ma przede wszystkim oczyszczać skórę głowy i to zadanie spełnia bardzo dobrze.

Jest tu też silikon, nie jest lotny, ale można go zmyć delikatnym detergentem (jest szansa, że zmyje go zastosowany po nim balsam. Ja dla pewności kolejne mycie po kuracji zafundowałam sobie jeszcze szamponem z SLS, ale już bez silikonów). 

Co ciekawe, Silicone Quanternium-22 to silikon, który w małym stopniu przewodzi ciepło, przez co jest używany w kosmetykach służących do termoochrony. Chroni włosy aż do temperatur bliskich 190'C. Dzięki niemu temperatura wzrasta wolniej i w równym stopniu, przez co ciepło rozchodzi się tak samo na całej długości włosa. Silikon ten wykazuje też właściwości odżywcze.


Balsam:

Aqua (Water), Cetyl AlcoholBehentrimonium Chloride, Glycerin, Propylene GlycolEquisetum Arvense (Horsetail) Herb Extract, Cetearyl AlcoholStearalkonium Chloride, PEG-20 Stearate, Inulin, Hydrolyzed KeratinLaurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat ProteinLaurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Starch, Panthenol, Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane, Cetrimonium Chloride, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Iodopropynyl Butylcarbamate, Hydroxyethylcellulose, Disodium EDTA, Parfum (Fragrance).

Balsam zawiera tak emolienty, jak i humektanty i proteiny (hydrolizat keratyny, hydrolizat protein pszenicy).  Równowaga jest więc zachowana. Zawiera również silikony - oba lotne, bez działania komodogennego, ułatwiają rozprowadzenie balsamu na włosach, dodatkowo odżywiają, wygładzają i zmiękczają. Nie ma strachu, że zrobią coś złego skórze głowy. 


SPOSÓB UŻYCIA

Zgodnie z instrukcją z opakowania, cała kuracja powinna nie zająć dłużej niż 30 minut. Potrzebny będzie zestaw z kuracji na gorąco, miseczka z gorącą wodą i ręcznik.

Maskę podgrzewamy wkładając ją do miseczki z gorącą (ale nie wrzącą) wodą. Pod wpływem ciepła robi się płynna, ale nie wpływa to znacząco na komfort nakładania jej na włosy. Nakładamy maskę na suche włosy, zakładamy czepek, ręcznik i czekamy 20 minut.

Następnie spłukujemy maskę, głowę myjemy szamponem i na koniec nakładamy balsam (zostawiamy go na włosach dosłownie na chwilę i spłukujemy, albo nie spłukujemy, jeśli nasze włosy są bardzo zniszczone).

Jak ja użyłam kuracji? Za pierwszym razem tak, jak napisano w instrukcji na opakowaniu.
Za drugim razem wcześniej umyłam głowę i nałożyłam maskę na osuszone ręcznikiem włosy. Trzymałam ją na głowie godzinę, a zaczęłam leżąc w wannie z ciepłą wodą, w zaparowanej lekko łazience. Potem zmyłam maskę, głowę umyłam szamponem z kuracji, nałożyłam balsam. Trzymałam go na włosach około 15-20 minut i spłukałam dokładnie letnią wodą. Nie nakładałam na włosy innych kosmetyków, pozwoliłam im samodzielnie wyschnąć. 


EFEKTY I TRWAŁOŚĆ

Całą kurację potraktowałam jako małe, domowe SPA dla włosów. Sam czas poświęcony na jej zastosowanie był dla mnie relaksujący :) Włosy, mimo że wyschły samodzielnie (zwykle wtedy są mocno spuszone i odstające każdy w swoją stronę) wyglądały na zdrowe, były wygładzone, miękkie i błyszczące. Nie oklapły, skóra głowy była świeża, dobrze oczyszczona, a kosmyki odbite u nasady.

Efekt utrzymał się na głowie do kolejnego mycia, czyli 3 dni. Szampon naprawdę fajnie oczyścił skalp, skóra nie przetłuściła się tak szybko jak zwykle, mimo że de facto znalazła się też na niej maska i balsam z kuracji. 

Jeszcze mocniejszy efekt działania kuracji na gorąco zaobserwowałam, gdy przed użyciem maski umyłam głowę. Włosy wyglądały normalnie jak z filmu, aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęć.

Na co dzień zabezpieczam włosy silikonami, które często wymagają zmycia, czasami sięgam po lakier do włosów, co na pewno w jakiś sposób obudowuje włos i substancje aktywne z nakładanych na taki włos kosmetyków gorzej się wchłaniają. Wydaje mi się, że robotę zrobiło też posiedzenie w zaparowanej łazience, przez co nieco dłużej włosy z maską były w wyższej temperaturze.


CZY SIĘGNĘ PONOWNIE PO KURACJĘ NA GORĄCO?

Na pewno jeszcze kiedyś zafunduję sobię Jantara na gorąco. Pewnie przed jakimś większym, wieczornym wyjściem, albo w ramach niedzielnego, relaksującego włosingu.

Podobny efekt zyskuję po olejowaniu włosów na żelu aloesowym (przeczytacie o tym tutaj - KLIK) i nałożeniu na nie maski z silikonem (czasem do maski bez silikonów dodaję kilka kropli silikonowego serum i efekt jest super). Przy czym mam jakieś takie przekonanie, że olejowanie samo w sobie lepiej oddziałuje długofalowo na skórę głowy i włosy, niż kuracja na gorąco od Jantara, chociaż użyłam jej do tej pory tylko dwa razy.

Tym, którzy jeszcze jej nie wypróbowali - polecam! Efekt jest naprawdę fajny, a kuracja sama w sobie nie jest bardzo droga.


---------------------------------------


jakie są Wasze opinie o kuracji Jantar ?

Stosowałyście? Jeśli tak, to jak się u Was sprawdziła? A może jeszcze się wahacie, albo dopiero macie zamiar jej użyć? Dajcie znać w komentarzach! :)

Krakowskie Spotkanie Blogerek 22.10.2017 || Relacja cz.1

$
0
0

W niedzielę 22 października miałam przyjemność współorganizować Krakowskie Spotkanie Blogerek. Pojawiło się wiele nowości kosmetycznych. Były też praktyczne warsztaty, m.in. z makijażu mineralnego, prowadzone przez markę Annabelle Minerals. Zobaczcie w mojej relacji, co jeszcze ciekawego się wydarzyło i dlaczego warto brać udział w takich eventach :)

Spotkanie zorganizowałyśmy razem z Kasią i Mariolą w klimatycznej, włoskiej knajpce Il Calzone, mieszczącej się w centrum Krakowa. 

Miałam okazję spotkać na żywo jedenaście innych blogerek i powiem Wam, że naprawdę fajnie jest zobaczyć kogoś, kogo zna się już z Internetu i mediów społecznościowych :) Przy okazji zapraszam Was do zajrzenia na blogi dziewczyn:



  • Patrycja - www.patabloguje.pl
  • Agata - www.pinklipstickmua.blogspot.com
  • Kasia - www.glowlifestyle.pl
  • Karolina - www.biszkopcik86.blogspot.com
  • Sabina - www.sabrinay.pl
  • Lidia - www.retromoderna.pl
  • Justyna - www.produktnatury.blogspot.com
  • Ola - www.zielony-pokoik.blogspot.com
  • Ania - www.aneczkablog.blogspot.com
  • Kasia - www.luksuszagrosze.blogspot.com
  • Mariola - www.mariolawilk.pl


  • Spotkanie rozpoczęło się od warsztatów z makijażu mineralnego, prowadzonych przez wizażystkę Annabelle Minerals, Izabellę Wiśniewską. Iza jest wizażystką i stylistką z dziesięcioletnim już doświadczeniem w branży. Specjalizuje się w konturowaniu twarzy makijażem mineralnym, strobingu i kamuflażu mineralnym oraz różnych sposobach aplikacji, które miałyśmy okazję poznać (na sucho, na mokro, z olejową bazą).



    Dzięki Izie dowiedziałam się, jakie błędy popełniałam do tej pory stosując minerały, na czym tak naprawdę polega sekret ich skutecznego działania oraz na co warto zwrócić uwagę, dobierając kosmetyki mineralne dla siebie. Zaciekawiło mnie ich działanie pielęgnacyjne i technika nakładania minerałów na mokro - z wykorzystaniem nie tylko hydrolatu czy wody termalnej, ale też... kremu lub olejku. Na pewno przetestuję wszystkie te metody i opiszę je na blogu :)

    Iza przedstawiła też nowości w ofercie marki - nowe pędzle do makijażu (baby KABUKI, pędzel do podkładu SHORT TOP) oraz wegańskie, multifunkcyjne olejki naturalne, nadające się nie tylko do zmieniania sypkiej konsystencji minerałów w płynną. Olejki Annabelle Minerals są dopasowane do poszczególnych problemów skórnych i mam nadzieję, że niebawem będę miała okazję je wypróbować. Obecnie pielęgnacja mojej cery opiera się głównie na olejach, więc takie olejowe nowości zwykle cieszą mnie najbardziej.



    Podczas warsztatów każda z uczestniczek miała możliwość skonsultowania swoich dotychczasowych nawyków makijażowych i dobrania odpowiednich kosmetyków mineralnych, dopasowanych do problemów, rodzaju i koloru cery. Dla tych dziewczyn, które nie stosowały wcześniej minerałów, była to fajna okazja do stworzenia listy zakupów z produktami faktycznie dopasowanymi do ich potrzeb. Najwięcej obaw zwykle budzi dobranie odpowiedniego koloru podkładu, co ciężko jest zrobić kupując minerały np. przez internet. 

    Na mojej liście są cienie w kolorach Vanilla i Cappucino, róż w odcieniu Nude, a jak starczy kasy, to skuszę się też na pędzel short top ;)


    Kolejne warsztaty, które odbyły się w ramach naszego Krakowskiego Spotkania Blogerek, to warsztaty ze zdobienia paznokci hybrydowych, przeprowadzone przez Patrycję Kierońską z bloga www.patabloguje.pl. Pata jest prawdziwym paznokciowym guru (serio!) - przekonacie się same, zaglądając na jej bloga i instagram



    Wykonując zdobienia pracowałyśmy na lakierach hybrydowych Kinetics z najnowszej, zimowej kolekcji Hedonist. Lakiery z tej linii występują zarówno w wersji hybrydowej, jak i solarnej (tylko kolor+top, bez potrzeby użycia lampy). Producent zapewnia, że lakier nakładany w wersji solarnej utrzymuje się na paznokciach nawet 10 dni, a wyglądem przypomina klasyczną hybrydę. Nigdy nie miałam takich paznokci, więc ciężko jest mi się wypowiedzieć, czy to faktycznie działa. Rozwiązanie samo w sobie brzmi ciekawie. 


    Kolory całkiem fajne, od jasnych dziewczęcych pasteli po intensywne, kobiece czerwienie, fiolety i zielenie. Pełną gamę kolorystyczną z fotkami pokazującymi, jak w realu te lakiery wyglądają na paznokciach, znajdziecie na fanpage'u Kinetics.


    Na koniec dodam jeszcze, że sporo marek kosmetycznych, które pojawiły się na spotkaniu to... krakowscy producenci! Nie tylko Ci "duzi" i dobrze znani, ale też firmy początkujące, a także te mniej rozpoznawalne, ale już prężnie działające. Mowa tutaj m.in. o Yase Cosmetics i ich oryginalnym, naturalnym serum do twarzy o wspaniałym składzie i trwałości 3 miesięcy oraz Harika Beauty, producencie olejków naturalnych, oferujących dość ciekawy olejek magnoliowy, połączony z olejem migdałowym i musztardowym. 

    Więcej na temat kosmetyków ze spotkania dowiecie się w drugiej części relacji - już niebawem na blogu. 


    Na koniec nie może zabraknąć klasycznego, grupowego zdjęcia. Mnie znajdziecie na nim dość łatwo - jestem "największym" gabarytowo uczestnikiem spotkania ;) Brakuje nam na fotkce Kasi, która musiała nieco wcześniej wyjść i Patrycji, trzymającej wtedy w ręce aparat.

    Raz jeszcze dziękuję wszystkim uczestniczkom spotkania i liczę, że będzie sporo okazji do spotkania się w realu. Dziękuję też Kasi i Marioli za fajną, wspólną przygodę w organizacji tego eventu :) 

    Partnerom spotkania jeszcze nie dziękuję ;) Im oraz ich kosmetykom będzie poświęcony kolejny post - niebawem na blogu!


    ---------------------------------------


    Która z Was chętnie wybrałaby się na takie spotkanie?

    Miałyście okazję uczestniczyć w tego typu spotkaniach? Spodobałyby się Wam atrakcje, które pojawiły się u nas? A może nie macie bloga, ale chętnie wybrałybyście się na warsztaty kosmetyczne?

    Koniecznie dajcie znać w komentarzach :) 

    Krakowskie Spotkanie Blogerek 22.10.2017 || Relacja cz.2 - Partnerzy i kosmetyki

    $
    0
    0

    Zobaczcie, jakie nowości kosmetyczne (i nie tylko) pojawiły się u mnie po Spotkaniu Krakowskich Blogerek. Dodam, że kilka marek, których produkty zagościły na naszym spotkaniu, to dla mnie absolutna nowość i założę się, że też nie słyszałyście wcześniej o ich istnieniu!

    Przed Wami druga część relacji z Krakowskiego Spotkania Blogerek. Jeśli jeszcze nie miałyście okazji przeczytać pierwszej części, gdzie opisuję atrakcje, które pojawiły się na tym evencie (m.in. warsztaty z makijażu mineralnego), zapraszam Was do kliknięcia tutaj:


    Na początku chciałabym podziękować wszystkim Partnerom spotkania - bez Was by się ono nie odbyło! Niezmiernie cieszy mnie, że sporo firm, które wsparły nas w organizacji tego eventu to producenci kosmetyków i usługodawcy z Krakowa i okolic. Zawsze jakoś bardziej cieszą mnie rodzime, lokalne produkty. Jestem też pod wrażeniem tego, jak wielkim zagłębiem firm kosmetycznych jest nasz Kraków.


    YASE COSMETICS

    Jedną z tych krakowskich marek kosmetycznych jest Yase. Yase Cosmetics to producent naturalnych kosmetyków do pielęgnacji twarzy. Do ich naturalności przekonuje nie tylko naprawdę dobry skład, ale też fakt, że ich trwałość to 3 miesiące, a kosmetyki należy przechowywać w lodówce. Nie zawierają silikonów, glikolu, sztucznych barwników i konserwantów, SLS, SLES, EDTA, tlenków propylenu czy etylenu, ftalanów, pochodnych ropy naftowej ani syntetycznych zapachów. Znajdziecie w nich za to m.in. płynne ekstrakty pozyskiwane ze szlachetnych minerałów. 


    Ja mam okazję testować serum z ekstraktem z rodochrozytu, który stymuluje syntezę kolagenu. Serum ma dawać szybki efekt odświeżenia, pobudzenia i regeneracji. Kosztuje 249 zł, więc liczę, że w takiej kwocie i przy tak dobrym składzie można faktycznie osiągnąć obiecane rezultaty. 


    HARIKA BEAUTY

    Kolejna marka o krakowskim rodowodzie to Harika Beauty - producent naturalnych olejków kosmetycznych, które można kupić w sklepie internetowym Harika.

    Ja wiecie moja pielęgnacja twarzy opiera się głównie na olejkach, dlatego taki naturalny olejek do twarzy i szyi to może być dla mnie strzał w dziesiątkę. Składa się z olejku magnoliowego, z którym nie miałam wcześniej do czynienia, oleju migdałowego i oleju musztardowego. Do tego był pięknie zapakowany w uroczą, drewnianą szkatułkę!



    ANNABELLE MINERALS

    Na spotkaniu pojawiły się też moje ukochane minerały. Po konsultacji z wizażystką Annabelle Minerals skompletowałam listę mineralnych zakupów, a w ramach upominku od producenta otrzymałam... połowę tej listy, także trafiłam idealnie. W moje ręce wpadły dwa cienie do powiek o naturalnych odcieniach (Ice Cream i Cinnamon) oraz pędzelek mini Kabuki do ich nakładania.



    DROGERIA PIGMENT

    Drogeria Pigment to chyba najsłynniejsza krakowska drogeria, a dokładniej dwie drogerie stacjonarne i sklep internetowy, cieszący się coraz większą popularnością. W Pigmencie znajdziecie dosłownie każdą nowość kosmetyczną. Szeroki asortyment obejmuje również sporo zagranicznych premier kosmetycznych, a cotygodniowe promocje skutecznie kuszą, skłaniając do zakupów.

    Z Pigmentu trafiło do mnie sporo kosmetyków naturalnych, w tym nawilżający mini-krem do twarzy Phenome czy olej z moreli marki Etja . Ciekawa wydaje mi się też być kredka ze szczoteczką do brwi od Puro Bio - prócz minerałów do tej pory nie korzystałam jakoś bardzo z naturalnej kolorówki. 

    PS. Do niedzieli 5 listopada możecie skorzystać z rabatu -20% na zakupy w Drogerii Pigment on-line - wystarczy skorzystać z hasła "blogerkiurodowe" :)



    MAROKOSKLEP.PL

    Kolejny ciekawy kosmetyk to naturalne czarne mydło i rękawica Kessa z marokosklep.pl - oba te produkty rodem z Maroka są niezbędne do wykonania odnawiającego zabiegu Hammam. Rozgrzaną skórę oczyszcza się czarnym mydłem, które w połączeniu z wodą wytwarza delikatną pianę. Pianę tę rozprowadza się po ciele masując je rękawicą Kessa. Kolejne etapy to nakładanie glinki i masaż olejkiem arganowym - więcej informacji na ten temat znajdziecie TUTAJ

    Ostatni produkt ze sklepu Maroko to naturalna woda lawendowa do twarzy Beauty Marrakech. Kocham hydrolaty lawendowe - do tej pory korzystałam z hydrolatu Avebio i hydrolatu Sunviva Med, więc chętnie przetestuję coś nowego. 



    GREEN PHARMACY

    Od Elfa Pharm Polska każda uczestniczka spotkania otrzymała zestaw godny prawdziwej włosomaniaczki. Olejek łopianowy z papryką idealny do olejowania skóry głowy, który kilka lat temu podbijał świat włosowej blogosfery, wywołując skrajne odczucia (jedni go kochali za szybkie działanie pobudzające włosy do wzrostu, inni twierdzili, że podrażnia skórę), ziołowy eliksir w spray'u wzmacniający kosmyki na długości, szampon rumiankowy i aloesowe serum na łamliwe końcówki o fajnym składzie, którego zabrakło na moim zdjęciu, ale możecie zobaczyć je TUTAJ :) 

    Nie zabrakło też czegoś na jesienne wieczory w domu - w paczce pojawił się rozgrzewający olejek do masażu z pomarańczą i cynamonem. 

    Marka Green Pharmacy, dystrybuowana przez Elfa Pharm Polska, to tańsze, ziołowe kosmetyki dostępne w większych drogeriach (np. Natura, Hebe, Rossmann) i mniejszych sklepach oraz sieciach kosmetycznych (np. Drogerie Kosmyk). Niektóre z nich zostały okrzyknięte hitami i to właśnie te hity do nas trafiły. Znam już serum i olejek paprykowy, które lubię - zobaczymy, czy reszta sprawdzi się równie dobrze. 


    Jak widzicie na zdjęciu etykieta szamponu różni się od pozostałych kosmetyków. Wynika to z tego, że marka obecnie przechodzi na nową szatę graficzną opakowań. Jak Wam się podoba? :)

    PS. Jeśli chcecie na własnej skórze przetestować kosmetyki Green Pharmacy, mam dla Was rabat -20% na tę oraz pozostałe marki Elfa Pharm dostępne w e-sklepie producenta. Wystarczy podać hasło "krakowskieblogerki", finalizując zakupy w koszyku. 


    TOŁPA

    Tołpę doceniam za ich wyjątkową komunikację marketingową, fajne opisy na opakowaniach i sam ich design. Zawsze podobały mi się te kosmetyki. Niestety żaden z tych, które testowałam, się u mnie nie sprawdził (celowałam głównie w kremy do twarzy). 

    Tołpa zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, przekazując do wypróbowania produkty z naprawdę różnych kategorii. Wśród nich znalazły się m.in. kosmetyki z linii dla mężczyzn (fajnie, bo mąż zadowolony, szczególnie na widok balsamu do pielęgnacji brody), produkty do higieny jamy ustnej, maseczki, a także kosmetyki pod prysznic, których nigdy za wiele!





    BISHOJO

    Bishojo to marka kosmetyków do pielęgnacji twarzy, inspirująca się japońską filozofią Kaizen. Kosmetyki bardzo ładnie wyglądają w minimalistycznych opakowaniach. Wśród składników przewodnich w ich recepturach znajdziecie ekstrakt z orchidei, ekstrakt z perełkowca japońskiego oraz olej z kamelii japońskiej.

    Wodny krem nawilżający Bishojo jakiś czas temu wylądował w moich ulubieńcach, o czym możecie przeczytać tutaj:
    Liczę, że krem regenerujący będzie moim kolejnym hitem. 



    Oillan

    Oillan do tej pory kojarzył mi się raczej z kosmetykami dla niemowląt i dzieci. Nie miałam okazji używać kosmetyków tej marki - na pewno chętnie sięgnę po maskę i krem pod oczy z kolagenem i kwasem hialuronowym. 

    Nad przeciwzmarszczkowym kremem do twarzy Oillan jeszcze się zastanowię, ze względu na glicerynę dość wysoko w składzie, na którą moja cera reaguje wręcz natychmiastowym zapychaniem. Być może oddam go którejś Was do testów, jeśli gliceryna Wam nie przeszkadza :)



    Bielenda

    Z kosmetyków Bielendy najbardziej interesuje mnie olejek do ciała Monoi. Słyszałam, że te olejki są całkiem fajne i pięknie pachną. Ciekawy wydaje mi się też krem do depilacji, chociaż na większość tego typu kremów moja skóra reaguje uczuleniem. Plus jest taki, że aloesowy krem do depilacji  właśnie od Bielendy sprawdza się u mnie całkiem dobrze, więc może tragedii nie będzie. Wypróbuję na małym fragmencie skóry i zobaczymy, co się wydarzy. 



    AA Cosmetics

    Kosmetyki AA były podstawą mojej licealnej pielęgnacji - mam do nich wyjątkowy sentyment, chociaż w "dorosłym"życiu używałam tylko kremu-żelu do mycia twarzy z serii AA Help. Czeka mnie więc mały powrót do przeszłości, przy czym najchętniej wypróbuję właśnie żel do twarzy.



    HEAN

    Powiem Wam, że Hean robi teraz całkiem fajną kolorówkę. Ich podkład mocno kryjący Never Be Better Coverage ponoć sprawdza się lepiej niż słynny podkład Catrice (zobaczymy, będę robić porównanie).

    Co prawda obecnie nie maluję się prawie w ogóle, ale w mojej kosmetyczce jest jeszcze trochę kolorówki "mocniejszej" niż minerały (głównie na większe wyjścia, kiedy nie chcę się martwić o trwałość). 

    Prócz tego, co widzicie na zdjęciu, trafiła też do mnie metaliczna pomadka do ust w kolorze Blackstar Red. Koniecznie zobaczcie pełną gamę kolorystyczną TUTAJ. Te pomadki znajdziecie m.in. w Hebe - efekt na ustach i trwałość są genialne. 



    KOSMETYKI CD

    Nie wiedziałam wcześniej o istnieniu tych kosmetyków. Jakoś nigdy nie rzuciły mi się w oczy w żadnym sklepie, w sieci też raczej nie było o nich słychać. 

    Kosmetyki CD to zgodnie z obietnicą producenta "Kosmetyki bliskie naturze". Jak bardzo są jej bliskie przekonam się po analizie składów. Od marki otrzymałam intensywnie nawilżający krem do ciała z lilią wodną, który na wizaz.pl ma całkiem dobrą ocenę, niestety wystawioną na podstawie tylko 2 opinii. 

    Trafił też do mnie dezodorant w spray'u, którego niestety nie użyję ze względu na Alcohol Denat na pierwszym miejscu w składzie. Moja wrażliwa cera by mnie zamordowała, gdybym potraktowała ją Denatem. 



    DERMO FUTURE

    Kolejna marka, której produktów nie miałam jeszcze okazji używać, to Dermo Future. Fajne wydają się być maski i kremy w tych małych tubkach. Z tego co kojarzę niedawno mówiły o nich na Youtube dziewczyny z kanału MarKa, przedstawiając swoich październikowych ulubieńców. 

    Wśród składników przekazanych mi produktów króluje kwas hialuronowy i kolagen. Nic dziwnego, skoro kosmetyki Dermo Future mają być kosmetykami na pograniczu chirurgii estetycznej i kosmetologii. Jestem sceptycznie nastawiona do pielęgnacji tego typu, ale może miło się zaskoczę.




    KERABIONE

    Serum do rzęs Kerabione wydaje się być mocno atrakcyjne przez liczne, pozytywne opinie w sieci i niewygórowaną cenę (kosztuje ok. 50 zł, gdzie serum Long 4 Lashes kosztuje już ok. 79 zł). 

    Ponoć pierwsze, spektakularne efekty pojawiają się już po 3 tygodniach regularnego stosowania. Więcej o serum przeczytacie na stronie producenta TUTAJ.



    KINETICS

    Na lakierach hybrydowych Kineticsćwiczyłyśmy na spotkaniu podczas paznokciowych warsztatów ze zdobień. Marka Kinetics prócz lakierów oferuje też pielęgnację dłoni, stąd nowość w mojej kosmetyczce - balsam do ciała i dłoni z hibiskusem i wodą różaną.



    PROUVE

    Prouve to polska firma produkująca zapachy dla kobiet i mężczyzn w stylowych buteleczkach. W ofercie marki znajdziecie też środki czystości i pięknie pachnące płyny do prania. 

    Prouve olejki zapachowe sprowadza z francuskiego Grasse. Z inspiracji Francją wynika też sama nazwa marki, która brzmi całkiem przyjemnie. 

    Mnie trafiły się perfumy numer #41 - zielona herbata, cytryna i mech dębowy.



    SWISS IMAGE

    Nie wierzę w pielęgnacyjne właściwości szamponów. Szampon ma oczyścić skórę głowy, na której jest zbyt krótko, by zrobić z nią cokolwiek więcej. Podobnie z włosami. 

    Dlaczego więc cieszy mnie regenerujący szampon i odżywka do włosów Swiss Image z ekstraktem z czarnego bzu? Szampon należy do tych mocniej oczyszczających (z SLS), które stosuję na co dzień, a do tego nie zawiera silikonów, których w szamponach unikam. Skład odżywki brzmi ciekawie i liczę, że naprawdę będzie się dobrze sprawować zwłaszcza, że wygląda na taką, którą można nałożyć na skórę głowy. 

    Co ciekawe, kosmetyki Swiss Image szczycą się zawartością alpejskiej wody polodowcowej, szwajcarskim pochodzeniem oraz wiedzą popartą 50 latami doświadczenia. Zobaczymy jeszcze, jak z ich skutecznością.



    VASCO NAILS

    Kolejna marka, o której wcześniej nie słyszałam (z lakierów hybrydowych przychodzi mi na myśl zwykle tylko Semilac i NeoNail ;)). Gdy tylko wrócę po ciąży do robienia hybryd, z chęcią przetestuję na sobie te pastelowe, naturalne kolorki od Vasco. Pełną gamę kolorystyczną możecie zobaczyć TUTAJ.



    SYLVECO

    Sylveco nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Dostałam zestaw próbek, z których większość znam (polecam krem pod oczy z bławatkiem!). Ciekawi mnie łagodzący krem BB Vianek z ekstraktem z jeżówki - z tego co kojarzę, producent zmieniał ostatnio nieco jego jasny odcień, bo był dla większości osób za ciemny.



    COTTON LOVE

    Przechodząc do tych nie-kosmetycznych nowości ze spotkania, przedstawiam Cotton Love. Dekoracja świetlna w pięknych, pastelowych kolorach będzie idealna do dziecięcego kącika, który szykuję w naszej sypialni :) Zobaczcie TUTAJ, jaki inne, piękne gadżety do domu można dostać w e-sklepie Cotton Love.



    BASILUR

    Herbatka pachnąca świętami i mini zestaw zielonych herbat od Basilur poszły już u mnie w ruch. Szczególnie polecam mieszankę zimową Winter Holidays. 

    Co ciekawe, z jej użyciem można przygotować nawet chrupiące kąski z kurczaka z pikantnym sosem herbacianym! Przepis TUTAJ. Pewnie się skuszę i sama go wypróbuję :D



    TEEKANNE

    Wchodząc dalej w aromatyczny świat herbat, przedstawiam nowości od Teekanne. Herbaty Love, Desire i Passion z limitowanej edycji już na starcie brzmią bardzo smakowicie. Nie zawierają herbaty - to typowy susz owocowy, czyli plusem jest to, że można pić je na okrągło bez obawy o przedawkowanie teiny. Ja zaraz zaparzam tę z wiśniami i czekoladą :)



    HELLO SLIM

    Herbatki Hello Slim mają wyjątkowo urocze opakowania i gadżety (kubki wyglądają świetnie!). Herbaty te mają za zadanie oczyszczać organizm i wspomagać proces odchudzania. Niestety ja się nie przekonam o ich działaniu - produkty tego typu nie są polecany w ciąży i w okresie karmienia piersią. Obserwujcie mnie TUTAJ na instagramie, a niebawem będziecie miały szansę wygrać je w rozdaniu z okazji 1500 followersów :)



    EDIPRESSE

    Na jesienne wieczory w domu nie zabrakło też czegoś do poczytania. Z wydawnictwa Edipresse trafiła mi się autobiografia Beaty Pawlikowskiej "Życie jest wolnością". Lubię Pawlikowską, lubię też podróże, więc chętnie przeczytam i dowiem się czegoś więcej o jej życiowych przygodach. Więcej ciekawych pozycji książkowych od Edipresse znajdziecie na ich profilu fanpage



    Jak widzicie na spotkaniu pojawiła się masa kosmetycznych (i nie tylko) rozmaitości. Z pewnością nie będzie mi się więc nudziło w najbliższych miesiącach, a i dla Was będę mieć sporo nowych informacji. Poniżej jeszcze pełna lista Partnerów naszego eventu.

    ---------------------------------------


    Które produkty zaciekawiły Was najbardziej?

    Dajcie znać w komentarzach, czy znałyście już wszystkie marki przedstawione w tym zestawieniu i która z nich ciekawi Was najbardziej :) A może znacie już te produkty i możecie powiedzieć co nieco na ich temat? 

    Pomysł na świąteczny prezent DIY - kakaowe naturalne masełko do ciała

    $
    0
    0

    Listopad to idealny czas, by pomyśleć o niedrogich, ale oryginalnych prezentach świątecznych, które można z łatwością przygotować w domu - nawet w dużych ilościach. Idealnie sprawdzi się tutaj pachnące kakaem i kokosem, wielofunkcyjne masełko do ciała DIY. Zobacz, jak łatwo je przygotować!

    Masełko możesz podarować jako "główny" prezent, w większej pojemności (100-150 ml), albo potraktować je jako fajny dodatek do prezentowej paczki, stawiając na nieco mniejsze pojemności, zbliżone do balsamu do ust czy kremu do twarzy (20-50 ml).


    Składniki

    Im więcej masełka przygotujesz, tym taniej będzie kosztować Cię jego produkcja. Za składniki płacisz raz - warto wykorzystać je w całości, albo zostawić część na później, do tworzenia kolejnych kosmetyków. 

    Ja postawiłam na nierafinowane masła i oleje, ale równie dobrze możesz skorzystać z tańszych składników rafinowanych. Możesz też wybrać inne rodzaje olejów, albo postawić tylko na jeden olej, pamiętając o zachowaniu proporcji, o których zaraz napiszę :)

    Moje składniki:

    Składniki są podlinkowane - większość z nich kupowałam w promocyjnych cenach i większych pojemnościach w sklepie www.bliskonatury.pl

    Na zdjęciu poniżej masło shea surowe (po lewej stronie) i masło kakaowe łupane. Oba masła mają dość zwartą, twardą i zbitą konsystencję, która zmienia się na lekką oraz kremową formę w połączeniu z olejami. 



    Właściwości i zastosowanie

    Patrząc na działanie poszczególnych składników wielofunkcyjnego masełka, można przypisać mu szereg dobroczynnych właściwości.

    • Masło shea przyspiesza gojenie, zmiękcza i wygładza skórę. Wspaniałe na rozstępy, poprawia elastyczność cery i tworzy na niej ochronną warstwę.
    • Masło kakaowe uzupełnia niedobory witamin w skórze, nadaje blasku i gładkości. Mocno regeneruje dzięki zawartości kwasu oleinowego.  
    • Olej ze słodkich migdałów, bogaty w witaminy A, E, B, białka i minerały nawilża, chroni i łagodzi. Jest idealny do pielęgnacji spierzchniętej skóry oraz takiej, która potrzebuje regeneracji.
    • Olej kokosowy dobrze sprawdza się w pielęgnacji cery suchej, dojrzałej, popękanej, zniszczonej, a nawet borykającej się z dermatozami. Odżywia i pięknie nawilża.

    Masło oparte na powyższych składnikach nadaje się nie tylko do pielęgnacji ciała, ale również  twarzy (ze względu na właściwości ochrone sprawdzi się w jesienno-zimowym okresie mroźno-grzewczym), wrażliwej skóry pod oczami, spierzchniętych ust, dłoni czy suchych skórek. Nie bez powodu jest to kosmetyk multifunkcyjny :) 


    Przygotowanie

    Przygotowanie masełka jest banalnie proste. Wystarczy w kąpieli wodnej rozpuścić wszystkie składniki, stawiając na proporcje 1:1 (masła:oleje). Tworząc masełko z czterech składników pamiętaj więc, by połowa z nich była masłami, a druga połowa olejami.

    Jeśli decydujesz się na jeden rodzaj oleju, proporcje to 1:1:2 (masło:masło:olej).

    Gdy wszystkie składniki się rozpuszczą, zamieszaj powstałą, oleistą ciecz i przelej ją do wyparzonych, najlepiej szklanych słoiczków (ja wykorzystałam... szklane pojemniki na zioła ze sklepu Tiger Polska, które kiedyś pokazywałam na instagramie). Możesz też użyć plastikowych pojemników po zużytych kosmetykach - zanim wlejesz do nich płynne masełko poczekaj, aż lekko przestygnie.


    Gdy masełko w pojemnikach osiągnie temperaturę pokojową, włóż je do lodówki. Dzięki temu kosmetyk szybciej stężeje, przyjmując żółtawo-białą barwę.

    Masełko po zastygnięciu spokojnie można przechowywać w temperaturze pokojowej. Jest miękkie i łatwo wydobyć je z pojemnika. Pod wpływem ciepła skóry zmienia konsystencję na bardziej oleistą, przyjemną w aplikacji. Jak na naturalne masło dość szybko się wchłania, pozostawiając na skórze delikatny, pięknie pachnący film.  


    Lubicie prezenty domowej roboty?

    Dla mnie prezent zrobiony własnoręcznie jest czymś wyjątkowym. Wymaga kreatywności i włożenia serca w jego wykonanie, jest czymś niepowtarzalnym. Czy Wy też lubicie takie prezenty? Obdarowujecie bliskich podarkami domowej roboty? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)

    Pielęgnacja brzuszka w ciąży - naturalne olejki Iossi w walce przeciw rozstępom

    $
    0
    0

    Przez całą ciążę nie nabawiłam się ani jednego rozstępu na brzuchu, mimo tego, że do rozstępów mam spore skłonności. Postawiłam przede wszystkim na naturalną i systematyczną pielęgnację, inwestując m.in. w dobrej jakości olejki. Wśród nich znalazły się olejki przeciw rozstępom Iossi. Zobaczcie, czy są warte swojej ceny.


    skłonności do rozstępów w ciąży

    Od kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, bałam się, że na moim brzuchu pojawią się rozstępy. W okresie dojrzewania moja skóra nie nadążyła z rozciąganiem się i rozstępy wyskoczyły mi na udach i pośladkach, a później też na "boczkach". Wiedziałam więc, że mam skłonności do rozstępów w ciąży. 

    Oczywiście to zdrowie dziecka było dla mnie od początku najważniejsze, a nie mój wygląd. Pogodziłam się z tym, że moje ciało w ciąży się zmieni, a rozstępy na brzuchu to nie jest największe zło, jakie może spotkać ciężarną. Nie nastawiałam się na żaden sukces w walce z rozstępami, a jednak mi się udało. Szok! To najlepszy dowód na to, że nie ma co się kierować skłonnością do rozstępów. Odpowiednia pielęgnacja brzuszka w ciąży może zdziałać cuda.


    skóra w ciąży i jej potrzeby

    Nawet jeśli już macie rozstępy, nic nie tracicie pielęgnując odpowiednio ciało w ciąży. Kto wie, może bez tej pielęgnacji rozstępów byłoby więcej? W dodatku skóra w ciąży ma większe skłonności do przesuszania się, bywa wrażliwa i bardziej podatna na uszkodzenia. Wymaga lepszego nawilżenia, uelastycznienia oraz ochrony. Rozciągając się może uporczywie swędzieć i wymagać ukojenia. Wybierając kosmetyki w ciąży dobrze jest postawić na takie, które spełnią te wszystkie funkcje i dobrze zadbają o ciało przyszłej mamy. 


    kosmetyki w ciąży - moje wybory

    Wybierając kosmetyki w ciąży stawiałam (i nadal stawiam) na te możliwie naturalne, a przynajmniej z dobrymi składami. Mniej więcej od 3 miesiąca ciąży zaczęłam smarować brzuszek, unikając mocnego masażu czy uciskania, żeby nie spowodować skurczy. Brzuszek zaczął uwidaczniać się u mnie koło 5 miesiąca ciąży, więc miałam przynajmniej te dwa miesiące, żeby uelastycznić i odpowiednio przygotować skórę. 

    Smarowałam się dwa razy dziennie, a około 7 miesiąca ciąży, gdy skóra mocno mnie swędziała, zwiększałam częstotliwość nawet do kilku razy dziennie - do momentu poczucia ulgi. Teraz, gdy jestem kilka dni przed porodem (w 40 tygodniu ciąży), pielęgnuję brzuszek głównie rano i wieczorem. 

    Do tej pory rano sięgałam po produkty w formie lżejszych w konsystencji, szybko wchłaniających się balsamów, a wieczorem fundowałam skórze mocniejsze odżywienie, stosując naturalne masła i oleje. Teraz, kiedy praktycznie cały czas jestem w domu, rano robię delikatny masaż brzuszka aromatycznym olejkiem pachnącym geranium i lawendą (super sposób, żeby się dobudzić i jeszcze ładnie pachnieć), a na wieczór aplikuję praktycznie bezzapachowy olejek z lipidami owsianymi.

    ➡ Zobacz też: PRZEPIS NA KAKAOWE MASŁO DO CIAŁA PRZECIW ROZSTĘPOM 


    Olejki Iossi do pielęgnacji i masażu brzuszka



    Oba olejki mają taki sam, lekko złotawy kolor. Po nałożeniu na skórę i wchłonięciu się nie zostawiają jednak żadnych zabrudzeń, nie barwią skóry - są niewidoczne. 

    Konsystencja jak na kosmetyki oparte na olejach jest stosunkowo lekka, dlatego aplikacja olejków Iossi jest dość przyjemna. Mają dobry poślizg, dzięki czemu łatwo je rozprowadzić. Jednocześnie dość szybko się wchłaniają, pozostawiając delikatny, dający przyjemne uczucie nawilżenia, nietłusty film. Nie kleją się - nawet w krótkim czasie od ich nałożenia można założyć koszulkę bez obaw przed jej zabrudzeniem.

    Olejki są wydajne. Dwie pompki spokojnie starczają u mnie na pokrycie całego, ciążowego brzuszka, nawet w 9 miesiącu ciąży. Dodatkowe 3 pompki olejku i wypielęgnowane są też uda, pośladki i "boczki" :) 



    Składy olejków są bez zarzutu, co zresztą można powiedzieć chyba o wszystkich kosmetykach Iossi. Jeśli bliżej przyjrzycie się składnikom na etykietach zobaczycie, że te dwa olejki różnią się praktycznie tylko zawartością olejków eterycznych.

    Delikatny olejek do pielęgnacji i masażu jest bezzapachowy i olejków eterycznych w składzie nie posiada, natomiast aromatyczny olejek do pielęgnacji i masażu jest bogaty w naturalne olejki eteryczne (mandarynka, geranium, lawenda, kadzidłowiec, copaiba).

    Zapach aromatycznego olejku Iossi jest dość intensywny, ziołowy, przypomina trochę zapach serum rozświetlającego Iossi - pewnie przez geranium. Może nie spodobać się ciężarnym nadwrażliwym na silne zapachy. Wtedy bezpieczniejszym wyborem będzie delikatny olejek Iossi, bez olejków eterycznych.

    Aromatyczny olejek Iossi sezam + maliny:


    Oba kosmetyki bazują na olejach dobrze sprawdzonych w zwalczaniu rozstępów i pielęgnacji skóry (również tej wrażliwej), wymagającej uelastycznienia, odżywienia oraz wygładzenia. Mowa tu o oleju ze słodkich migdałów, oleju sezamowym i oleju z pestek malin. 

    Stosunkowo wysoko w składzie są też olej z zarodków pszenicy, lipidy owsiane, olej kokosowy oraz olej z dzikiej róży. Dalej znajdziemy również olej jojoba, olej ogórecznikowy, witaminę E i nawilżający ekstrakt z solirodu zielnego.

    Delikatny olejek Iossi lipidy owsiane + migdały:


    Jakie są skutki stosowania olejków Iossi? W przypadku obu produktów producent deklaruje to samo dobroczynne działanie:

    • uelastycznienie i nawilżenie skóry
    • nadanie skórze miękkości 
    • regeneracja i odżywienie
    • ochrona delikatnej skóry brzucha przed wysuszeniem
    • zapobieganie rozstępom w ciąży
    • wygładzenie skóry i zmniejszenie widoczności istniejących rozstępów

    Dodatkowo kosmetyki mają być delikatne i odpowiednie dla skóry wrażliwej, a że jestem wyjątkowym skórnym wrażliwcem i alergikiem, mogę potwierdzić to z czystym sumieniem. 

    Olejki Iossi sprawdzają się u mnie naprawdę dobrze. Nie mogę jedynie potwierdzić zmniejszenia widoczności istniejących rozstępów, ponieważ takich na brzuchu nie mam, a olejkami pielęgnuję przede wszystkim ciążowy brzuszek.


    Jakie są Wasze sposoby na walkę z rozstępami?

    A może polecicie inne kosmetyki przeciw rozstępom? Chyba że... nie macie rozstępów i nie zwracacie uwagi na to, by im zapobiegać? Koniecznie dajcie znać w komentarzach :)


    5 tanich i dobrych kosmetyków z Rossmanna, które warto wypróbować

    $
    0
    0

    Rossmann coraz bardziej stawia na marki własne. Dla mnie to tylko powód do radości, bo o właśnie Rossmannowe, niedorgie, a dobre kosmetyki najczęściej lądują na mojej łazienkowej półce. Zobaczcie 5 sprawdzonych kosmetycznych hitów w atrakcyjnej cenie, które warto kupić w Rossmannie!

    Kolejność przedstawianych produktów jest przypadkowa, chociaż nie ukrywam, że z marką Babydream lubimy się chyba najbardziej :) Kosmetyki są wielofunkcyjne, a składy bez zarzutu, nierzadko lepsze od dużo droższych produktów - nie tylko drogeryjnych. Zaczynamy więc od oliwki Babydream.


    1. Babydream, oliwka pielęgnacyjna dla dzieci



    Zaciekawiła mnie, gdy przeczytałam analizę jej składu na blogu SrokaO, który przy okazji z całego serca polecam! W INCI na pierwszym miejscu olej słonecznikowy, wysoko też olej ze słodkich migdałów, olej z nasion jojoby, ekstrakt z rumianku, wyciąg z nagietka, witamina E i emolienty. Na końcu zapach, ale w śladowej ilości. Do czego można używać oliwki? Praktycznie do wszystkiego! Moje ulubione zastosowania, to:

    • do nakładania na mokre ciało po kąpieli - skóra jest potem mięciutka i pięknie nawilżona, nie trzeba używać balsamu do ciała,
    • do golenia nóg - prócz mydła Aleppo na razie tylko oliwka Babydream nie wywołuje u mnie podrażnień, a nogi goli się... gładko. Dodatkowo nie trzeba potem niczym nawilżać skóry, 
    • do olejowania włosów - nakładam na włosy od ucha w dół albo samą oliwkę, albo łącze ją z żelem aloesowym, efekty są zdumiewające, serio!
    • do wzbogacania odżywek i masek do włosów, zwłaszcza tych bez silikonów, które nie wygładzają moich spuszonych kosmyków - dosłownie kilka kropli oliwki na porcję odżywki i włosy są pięknie wygładzone, miękkie i błyszczące,
    • do masażu :) 
    • do wcierania w łokcie, kolana, a czasem też w przesuszone dłonie - fajnie zmiękcza i koi swędzenie wysuszonej skóry,
    • przeciw rozstępom w ciąży i nie tylko - to jeden z kosmetyków, którego używałam na zmianę z masłem shea i naturalnymi olejami (skład oliwki Babydream to są w sumie głównie naturalne oleje ;))
    • do nakładania zamiast kremu na twarz zwilżoną hydrolatem - sprawdza się, gdy skóra jest wysuszona, napięta i potrzebuje ukojenia.

    Skład: Helianthus Annuus Seed Oil, Cetearyl Isononanoate, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Simmondsia Chinensis Oil, Caprylic/Capric Triglycerine, Chamomilla Recutica Flower Extract, Bisabolol, Calendula Offi­ci­na­lis Flower Ex­tract, Tocopheryl Acetate,  Tocopherol, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Parfum.


    2. Facelle Intim, płyn do higieny intymnej Fresh



    Kolejny multifunkcyjny kosmetyk z dobrym składem, opartym głównie na łagodnym detergencie naturalnego pochodzenia. Wysoko w składzie dobroczynny kwas mlekowy. Płyn Facelle zawiera też mocznik, alantoinę, wyciąg z rumianku i ekstrakt z owoców awokado, jego pH to 4,2. 
    Właściwie wszystkie płyny do higieny intymnej Facelle mają dość delikatne i fajne składy. Ja wybrałam ten ze względu na praktyczne opakowanie z pompką.

    Płyn jest wydajny, nie podrażnia, daje uczucie świeżości. Używam go też do mycia twarzy i sporadycznie do mycia włosów (skóra głowy ma podobne pH do pH okolic intymnych, więc można myć ile wlezie, chociaż wiem, że nie u każdego się to sprawdza). 

    Płyn Facelle był jednym z nielicznych kosmetyków, które spakowałam do torby na pobyt w szpitalu po porodzie, gdzie spędziłam prawie tydzień. Myłam nim twarz (a skórę mam wrażliwą, skłonną do podrażnień), włosy, całe ciało i okolice intymne, pozszywane po nacięciu. Rana ładnie mi się zagoiła, a płyn nic nie podrażnił. W takiej cenie to płynne złoto, a nie kosmetyk!

    Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, Glycerin, Sodium Chloride, Sodium Benzoate, Coco-glucoside, Glyceryl Oleate, Sorbitol, Urea, Propylene Glycol, Alantoin, C12-13 Alkyl Lactate, Parfum, Serine, Sodium Lactate, Butylene Glycol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Persea Gratissima Fruit Extract, Ethoxydiglycol, Bisabolol, Potasium Sorbate, CI 42051.


    3. Isana, płatki kosmetyczne do peelingu



    Kolejny ciekawy wynalazek z Rossmanna, który warto jest przynajmniej raz wypróbować. Płatki kosmetyczne 2 w 1 - oczyszczanie + peeling. Przyjemne w dotyku, wykonane z włókniny składającej się ze 100% bawełny. 

    Jak to działa? W płatkach umieszczone są małe drobinki, które podczas przecierania twarzy delikatnie masują skórę. Oczywiście nie należy przecierać nimi delikatnej skóry wokół oczu i powiek. 

    Zużyłam na razie trzy opakowania i pewnie sięgnę po więcej. Płatki fajnie pobudzają krążenie, dzięki czemu kosmetyki nakładane na twarz lepiej się wchłaniają (a przynajmniej ja mam takie wrażenie). 

    Wypróbowałam je zarówno do demakijażu, jak i do nakładania toniku i hydrolatu na już umytą cerę. W obu przypadkach wypadły na plus. Są wytrzymałe, nie strzępią się, a ich rozmiar jest dość spory, więc nie zużywa się ich dużo.


    4. Isana Med, krem do rąk z mocznikiem 5,5%
    do bardzo suchej i szorstkiej skóry 



    Idealny krem na jesień i zimę, jeden z nielicznych jakie polecam. Moje dłonie zimą wręcz krwawią, skóra bardzo się przesusza i pęka, niezależnie od tego, jak grube założę rękawiczki. Wypróbowałam masę kremów do moich problematycznych rąk i Isana Med z mocznikiem 5,5% należy do nielicznych, które stanęły na wysokości zadania.

    Nie wiem czy macie czasem wrażenie, .że niektóre kremy wręcz przesuszają dłonie? Tworzą na skórze przyjemną warstwę, ale po umyciu rąk warstwa znika, a kondycja skóry w cale nie jest poprawiona. Mnie zdarzało się to dość często. 

    Krem do rąk Isana Med nie tylko daje przyjemne uczucie ulgi, wygładzenia i zmiękczenia skóry, ale też faktycznie ją nawilża i koi. Kosmetyk bardzo szybko się wchłania, a jego aplikacja jest bezproblemowa - łatwo go rozprowadzić. 

    Swoje nawilżające działanie na pewno zawdzięcza mocznikowi, który jest juz na drugim miejscu w składzie! Do tego dochodzi masło shea, pantenol, gliceryna i witamina E. I kto by pomyślał, że taki super krem można kupić za niecałe 6 zł.

    Skład: Aqua, Urea, Ethylhexyl Stearate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Dicaprylyl Ether,Butyrospermum Parkii Butter, Pentaerythrityl Distearate, Phenoxyethanol, Dimethicone, Panthenol, Sodium Lactate, Tocopheryl Acetate, Sodium Stearoyl Glutamate, Carbomer, Methylisothiazolinone, Lactic Acid, Sodium Hydroxide.


    5. Isana Med, żel pod prysznic z mocznikiem 5%
    do skóry suchej




    Żel do mycia ciała należy do tych produktów, których nie kupuję z jakimś większym namysłem. Skoro i tak szybko go spłukuję i długo nie zostaje na skórze, to nie ma się tu co patyczkować. Stawiam głównie na ładne zapachy i przyjemną konsystencję. 

    Często dokańczam łagodne szampony do mycia włosów albo żele do higieny intymnej, używając ich właśnie w roli kosmetyku do mycia ciała. Tak jest przez większą część roku, jednak w okresie grzewczym sięgam po emulsje do kąpieli, zwykle te do skóry atopowej. Niestety moja cera wysusza się bardzo, więc staram się zabezpieczać ją na każdym etapie pielęgnacji. 

    Skuszona mocznikiem i prowitaminą B5 w składzie oraz fajnym działaniem kremu do rąk Isana Med, postanowiłam sięgnąć również po żel pod prysznic z tej samej linii. Kolejny raz się nie zawiodłam. Żel dość dobrze się pieni, bardzo łatwo rozprowadza się na skórze, zapach jest delikatny - kojarzy mi się z kosmetykami dla dzieci. Łagodnie oczyszcza skórę, która po kąpieli nie jest napięta, ani podrażniona, wydaje się być też lekko nawilżona, co jest niemałym sukcesem w przypadku suchej cery. 

    Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Urea, Sodium Chloride, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Glycerin, Panthenol, Polyquaternium-7, Parfum, Citric Acid, Hydrogenated Vegetable Glycerides Citrate, Tocopherol, Sodium Benzoate.


    Jakie kosmetyki dodałybyście do mojej listy?


    Może macie własnych ulubieńców drogeryjnych? Dajcie znać w komentarzach, jakie tanie, a dobre kosmetyki poleciłybyście do kupienia w Rossmannie lub innych drogeriach :)

    O tym, czego bardzo nie chciałam powiedzieć. Czego nauczył mnie 2017 rok?

    $
    0
    0

    Mijający rok był rokiem największych zmian w moim życiu. Początkiem 2017 odeszła bardzo bliska mi osoba, a końcem roku pojawił się nowy członek rodziny - moja córka. Życie dało mi po drodze jeszcze kilka porządnych lekcji...

    Długo zastanawiałam się nad stworzeniem tego wpisu. Jeśli jednak Wy dzielicie się ze mną ważnymi momentami z Waszego życia, mającymi miejsce w kończącym się właśnie roku, dlaczego i ja miałabym tego nie zrobić? 

    Dzisiaj będzie mieć okazje poznać mnie trochę bliżej. Trochę mniej kolorową, trochę bardziej szaloną, trochę rozchwianą, a czasem bardzo ogarniętą. Mnie w wersji 2017. To czego mnie nauczył ten wywrotowy rok?


    Rodzina jest najważniejsza.


    Do tej pory wydawało mi się, że moje relacje z rodziną są całkiem spoko. Żyjemy trochę razem, trochę obok siebie, bo w końcu wszyscy jesteśmy dorośli. Każdy ma swoje sprawy na głowie. Ale jak już się spotkamy, to zawsze jest wesoło, a jak dzieje się coś niedobrego, to skaczemy za sobą w ogień.

    Rodzina jednak nie była dla mnie najważniejsza. Za to bardzo lubiłam (i nadal lubię) swoją pracę, lubię się rozwijać, zdobywać nowe umiejętności, odnosić sukcesy i imponować. A rodzinę się ma zawsze. Nie trzeba na nią zbytnio pracować, sporo umie wybaczyć, bo trochę nie ma wyjścia (z rodziną nie da się np. rozwieść), a mama kocha mimo wszystko. 

    Początek roku dał mi mocnego kopniaka w dupę, jak chodzi o rodzinę. Niespodziewanie odeszła bardzo bliska mi osoba. Do tej pory nie umiem tego pojąć, ani ogarnąć słowami, nie mówiąc już o emocjach. Ból - nie tylko mój, ale innych bliskich, którzy przeżywali tę tragedię nawet bardziej niż ja - był tak ogromny, że jedyne co można było zrobić, to się w nim połączyć. 

    Ta strata, ta pustka i to wzajemne, niesamowite wsparcie pokazały mi, że to jednak rodzina jest najważniejsza. Bez rodziny nie da się żyć, a jeśli by się dało, to co to jest za życie?


    Trzeba umieć stawiać siebie 

    na pierwszym miejscu.


    Wiem, że może brzmi to samolubnie, ale czasem tak jest, że to my musimy być na pierwszym miejscu. Zwłaszcza, kiedy się zbyt często poświęca dla wszystkiego i wszystkich. Dla pracy, dla świętego spokoju (swojego lub czyjegoś), dla wujka Romka czy ciotki Romci, kiedy się zaciska zęby na kolejnej imprezie rodzinnej udając, że wszystko jest w porządku i nikomu nie dzieje się źle. 

    Bo tak wypada, a jak ktoś w rodzinie robi bajzel i krzywdzi innych, to udawajmy, że nic się nie dzieje. Bo na pewno za rok to się już zmieni, a poza tym co to da? A no właśnie. Powiem Wam, że jak się po kilku dobrych latach zaciskania zębów wreszcie powie na głos, co się o tym wszystkim myśli, że ma się dość, że to są chyba jakieś jaja, że albo się ktoś taki zmieni, albo skreślacie go definitywnie, to ulga jest nie do opisania. 

    I ta ulga pokazuje, że siebie trzeba stawiać na pierwszym miejscu, bo inaczej nikt nas tam nie postawi. Trzeba dbać o swoje zdrowie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Poświęcać się tyle, ile warto, a granicą tego, czy warto, jest własne samopoczucie i spokój ducha. Toksyczni ludzie nikomu nie są w życiu potrzebni. Boli, jeśli to są bliscy, ale wierzcie mi - bez nich może być lepiej. 

    Zdrowy egoizm pozwolił ludzkości przetrwać. Nie warto tego zaprzepaścić. 


    Nicnierobienie nie jest stratą czasu.


    Macie tak czasem, że nie umiecie usiedzieć w miejscu? Zawsze jest coś jeszcze do zrobienia. Projekt w pracy do dokończenia, tekst do napisania, artykuł do przeczytania, pranie do powieszenia, zakupy do zrobienia, a jeszcze by można było kurz zetrzeć z półek, albo zaplanować przyszłość skrupulatnie, najlepiej na pół roku w przód i wszystko to równo zapisać w pięknym, nowym notesie. 

    A jak się siedzi i nic nie robi, tylko leniwie popija herbatkę, patrząc się ślepo w telewizor, albo się śpi do godziny trzynastej w sobotę, a potem przewraca tylko z boku na bok na kanapie, oglądając Różowe lata 70-te, to cenny czas przecieka przez palce bezpowrotnie. Czas, w którym moglibyśmy stawać się coraz lepsi. 

    Bardzo długo tak wyglądał mój tok myślenia i nadal często nie potrafię od niego uciec. Dlatego właśnie nawet oglądając seriale zawsze coś jeszcze robiłam - sprzątałam, pisałam artykuł, robiłam jakiś research w internecie albo odpisywałam na wiadomości ze służbowego maila "na zaś", tłumacząc sobie, że za to jutro rano w robocie będę mieć więcej spokoju (co oczywiście nigdy się nie sprawdziło). No bo po co marnować ten czas?

    O Maryjo, jaka ja byłam głupia. Teraz jak praktycznie nie mam czasu dla siebie, marzę o tym, żeby nic nie robić. Leżeć i gapić się w sufit, rozmyślać o niebieskich migdałach. Tyle pięknych godzin mogłam przespać, tyle hektolitrów herbaty wypić, rozkoszując się jej smakiem, zamiast dopijajć zimne resztki, trzymając w drugiej ręce odkurzacz, albo klepiąc z zacięciem w klawiaturę. 

    Nicnierobienie trzeba robić tu i teraz. To bardzo wartościowy czas - czas tylko dla siebie. Na wszystko inne przyjdzie jeszcze pora. Teraz już to wiem.


    Trzeba sobie odpuścić.

    Czy też wydaje Wam się, że wszyscy od Was wiecznie wymagają? Czujecie presję?

    Że trzeba być takim, a nie innym, bardziej się starać, najlepiej mniej spać, żeby zdążyć więcej zrobić. Lepiej wyglądać (czyli schudnąć), zdrowiej się odżywiać, cokolwiek fizycznie ćwiczyć, nie mówiąc już o tym Multisporcie, za który się płaci, omijając siłownię szerokim łukiem. 

    Najlepiej jeszcze poprawić znajomość języków obcych, a przynajmniej przypomnieć sobie angielski z liceum! Skończyć studia, zdobyć pracę, a potem kolejną, jeszcze lepszą posadę, albo założyć firmę. Zarabiać więcej, żeby móc więcej podróżować, a wreszcie wziąć kredyt na mieszkanie, potem je urządzić... Znaleźć męża, przed trzydziestką urodzić pierwsze dziecko, a potem drugie, najlepiej maksymalnie dwa lata młodsze, żeby się dobrze kumplowały... 

    Można tak wymieniać w nieskończoność. Jak już się osiągnie pewien etap w życiu i już się myśli, że jest OK - jestem w domu, mam to, co chciałam czy tam chciałem, że teraz nic, tylko się napawać sukcesem - to nagle jak mokrą szmatą w pysk okazuje się, że nie jest tak kolorowo i znowu się trzeba starać. Sprostać wymaganiom nie jest przecież łatwo.

    Ja w 2017 roku zorientowałam się, że cholera nikt ode mnie niczego nie wymaga. Sama się wpędzam w ten młyn, jak chomik biegający w kółko w plastikowym kołowrotku. Przecież mam już męża (całkiem fajnego!), mieszkanie, samochód, dobrą posadę w dobrej firmie, urodziłam dziecko w wieku 26 lat, już dawno obroniłam magistra, wyglądam nienajgorzej, otaczają mnie dobrzy ludzie.

    Jednak ciągle czułam (i chwilami nadal czuję), że muszę pracować na więcej, że mogłabym lepiej i wciąż czegoś mi brakuje. Powinnam być być lepszą mamą, lepszym marketerem, lepszą żoną, przyjaciółką, siostrą, córką, blogerką. I tak w moim małym, szczęśliwym świecie, sama wbijam sobie szpilkę, odrzucając myśl, że przecież już jest dobrze. 

    W 2018 roku nie planuję więc żadnych zmian na lepsze. Teraz jest najlepiej, a resztę sobie odpuszczam. Polecam takie jedno postanowienie noworoczne :) Jedno zawsze lepsze, niż cała lista! 


    Bycie mamą jest ciężkie.

    Nikt nie mówił, że będzie łatwo, nikt też nie ostrzegał, że będzie tak cholernie ciężko. Po naturalnym porodzie już wiem, że ból porodowy to pikuś. Ba! Mogłabym rodzić codziennie. Najtrudniejsze jest to, co dzieje się po powrocie ze szpitala do domu.

    I nie mam tu na myśli nieprzespanych nocy, zmęczenia, czy obawy, że podczas przewijania połamie się to malutkie dziecko. To jest poświęcenie, którego trzeba być świadomym, kiedy staje się rodzicem. Nic wielkiego, do przetrwania, każdego to czeka.

    Ciężkie są za to hormony, ciężkie są te myśli, kiedy masz świadomość, że życie takiej małej istotki jest zależne całkowicie od Ciebie. Ta odpowiedzialność potrafi być przygniatająca. Zwłaszcza kiedy pojawiają się problemy zdrowotne. Gdy zastanawiasz się, co zrobiłaś źle. Czy źle karmisz swoje dziecko? Czy nie przestrzegałaś zaleceń w ciąży? Co spieprzyłaś, że już teraz, tak szybko, już nie jesteś tą dobrą matką? 

    Kiedy o trzeciej w nocy siedzisz na podłodze w kuchni, podparta plecami o piekarnik, a pies wylizuje Ci łzy cieknące po policzku, bo czujesz się taka zmęczona i właściwie nie wiesz, po co Ci to wszystko było. 

    Dziecko można przecież mieć i za 5 lat, a w tym czasie można zwiedzić kawał świata, a przynajmniej się dobrze wyspać. No i nie martwić się, że coś mu się stanie, że sobie w życiu nie poradzi, że od pięciu dni nie robi kupy, więc na pewno coś złego jest na rzeczy.

    I nie, nie narzekam tutaj, że mam dziecko, a mam je dopiero 5 tygodni. Kobiety rodzą i wychowują  potomstwo od zawsze i jakoś żyją, Zresztą sama chciałam, wiedziałam, z czym to się wiąże. Ale wiecie, inaczej jest, jak już się to wszystko przeżywa, jak świat się wywraca do góry nogami. "Przeżywa" to w ogóle bardzo dobre słowo, bo w grę wchodzą hormony, zmęczenie i skrajne emocje. Dla tych, które jeszcze nie rodziły dodam, że to wszystko się dość szybko normuje, ale co się przeżyje, to swoje. 

    To co zostaje chyba na zawsze, to ta ogromna odpowiedzialność i strach o dziecko, który raczej żadnej mamie nie odpuści. Z drugiej strony jest wielka miłość, radość i niesamowita świadomość, że dokonało się cudu - stworzyło nowe życie. A kiedy bobas uśmiechnie się po raz pierwszy, wszystkie złe emocje idą w zapomnienie! 

    Tak, dzisiaj Ola się do nas uśmiechnęła ❤️


    ---------------------------------------------

    A Wy czego nauczyliście się w 2017 roku? 

    Peeling do skóry głowy, który nawilża? Poznajcie nowość od Basil Element

    $
    0
    0

    Po porodzie moja skóra głowy zaczęła mocniej się przetłuszczać i... swędzieć! Przyczyną okazało się być jej nadmierne przesuszenie. Sięgnęłam więc po kosmetyki nawilżające, w tym peeling trychologiczny. Zobaczcie, jak się u mnie sprawdził i dlaczego warto go stosować.

    Moja cera od kiedy pamiętam ma dwie główne skłonności - do przesuszania się i do przetłuszczania. Długo miałam problem z dobraniem odpowiedniem pielęgnacji do takiej problematycznej skóry twarzy. Z głową było prościej - tylko się przetłuszczała, ale codzienne mycie robiło swoje (próbowałam myć rzadziej, jednak ciężko było mi wytrzymać psychicznie w przyklapniętych kluchach na głowie).


    SWĘDZĄCA SKÓRA GŁOWY

    Kiedy zaszłam w ciążę, problem przetłuszczania zniknął. Zamiast myć głowę codziennie, myłam ją nawet co trzeci dzień. Bajka! Włosy po prostu się nie przetłuszczały. Po porodzie hormony zaczęły działać inaczej i prócz nadmiernego przetłuszczania się, pojawił się też problem upierdliwego swędzenia.

    Świąd był nie do wytrzymania. Wróciłam więc do regularnego olejowania skóry głowy (żel aloesowy + olej jojoba), sięgnęłam również po żel keratolityczny Cerkogel (40% składu to nawilżający mocznik) i peeling trychologiczny Basil Element, zawierający pantenol i alantoinę.

    Codzienna kuracja olejowanie + żel keratolityczny + peeling trwała niecałe 2 tygodnie, do momentu ustąpienia największego świądu. Potem, gdy swędzenie było już w miarę znośne, stosowałam już tylko peeling, zwykle 1-2 razy w tygodniu, co zresztą nadal robię. Nie miałam czasu na bardziej skomplikowaną pielęgnację, ale na szczęście sam peeling trychologiczny dał sobie świetnie radę. Jak dokładnie działa taki peeling do skóry głowy?


    PEELING TRYCHOLOGICZNY - DZIAŁANIE

    Peeling trychologiczny, tak jak każdy inny peeling, ma za zadanie złuszczać zrogowaciały naskórek, oczyszczając jednocześnie skórę z różnych zanieczyszczeń oraz odblokowując pory. Przy okazji może pełnić kilka innych funkcji, ale nie w każde jego działanie obiecywane przez producenta należy wierzyć. Zdrowy rozsądek to podstawa.

    Peeling do skóry głowy, którego ja aktualnie używam, to kosmetyk z serii wzmacniającej, przeciw wypadaniu włosów. Linia Basil Element opiera się na składniku aktywnym, którym jest ekstrakt z korzeni włośnikowych bazylii. 

    Co ciekawe, korzenie te rosną... na liściach bazylii! Ich wzrost jest pobudzany przed specjalne bakterie (bez obaw, na koniec są one usuwane), a z dojrzałych już korzeni tworzy się naturalny i ekologiczny ekstrakt. Ma on wykazywać działanie wzmacniające cebulki włosów i tym samym zapobiegać nadmiernej ich utracie.

    Czy w takim razie peeling ma takie samo działanie? Nie do końca. Peeling, to z założenia kosmetyk przygotowujący skórę do dalszej pielęgnacji. Skóra oczyszczona lepiej wchłania składniki aktywne, zawarte w kolejnych kosmetykach, które na nią nakładamy, a które zostają na niej na dłużej (np. krem do twarzy czy wcierka do skóry głowy). 

    Mimo że w peelingu Basil Element znajduje się ekstrakt z korzeni włośnikowych bazylii (tak jak w pozostałych kosmetykach serii), to nie nastawiałabym się na "efekt wow" kuracji przeciw wypadaniu włosów, jeśli polegałaby ona na stosowaniu jedynie peelingu. 

    A tak wyglądają pozostałe kosmetyki z tej linii (foto: www.basilelement.com). Do kupienia m.in. w Rossmannie i Hebe. O niektórych już pisałam:

    ➡ Maska: JAK WZMOCNIĆ WŁOSY ZIMĄ? MOJA AKTUALNA PIELĘGNACJA
    ➡ Mleczko: HITY I KITY KOSMETYCZNE



    Składniki

    AQUA, GLYCOLIC ACID, HYDROXYPROPYL STARCH PHOSPHATE, PROPANEDIOL, GLYCERIN, SODIUM HYDROXIDE, NIACINAMIDE, PASSIFLORA EDULIS FRUIT EXTRACT, CITRUS LIMON FRUIT EXTRACT, OCIMUM BASILICUM HAIRY ROOT CULTURE EXTRACT, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, COCOS NUCIFERA OIL, PANTHENOL, ALLANTOIN, PIROCTONE OLAMINE, XANTHAN GUM, PARFUM, POTASSIUM SORBATE, SODIUM BENZOATE, DISODUM EDTA, BUTYLENE GLYCOL, SODIUM BISULFITE, LINALOOL, GERANIOL, LIMONENE.

    Mamy tutaj sprawców całego zamieszania. Odpowiedzialne za złuszczanie kwasy owocowe AHA (winowy i cytrynowy), pochodzące z ekstraktów z marakui i cytryny, dodatkowo uelastyczniają warstwę rogową naskórka. 
    Kwas glikolowy efektywnie nawilża i oczyszcza skórę, wspomaga jej odnowę i regenerację. 
    Piroctonian Olaminy działa przeciwłupieżowo, przywraca równowagę mikroflory naskórka 
    Niacynamid (wit. B3) reguluje nawilżenie i złuszczenie skóry, ogranicza wydzielanie sebum. 
    Alantoina i pantenolłagodzą podrażnienia, dając uczucie ulgi.


    Konsystencja, sposób użycia i efekty

    Peeling trychologiczny Basil Element, to kosmetyk łatwy w użyciu. Dzięki specjalnej końcówce można dość sprawnie rozprowadzić go na skórze głowy. Pojemność to 125 ml - wystarcza na bardzo długo. Nakładam go 1-2 razy w tygodniu, na ok. 10 minut, przed myciem głowy, oddzielając kolejne pasma włosów tak samo, jak do nakładania farby. Ten sposób aplikacji peelingu daje mi pewność, że produkt jest równomiernie rozprowadzony na całej głowie.

    Równie dobrze można sięgać po taki peeling rzadziej, na przykład 1-2 razy w miesiącu, jeśli Wasza skóra bardzo się nie przetłuszcza.


    Peeling ma konsystencję żelu i jest przezroczysty (bez żadnych drobinek, dzięki czemu łatwo go spłukać - nie trzeba wyplątywać z włosów drapiących kuleczek, co niestety musiałam robić stosując peeling trychologiczny Pharmaceris). 

    Co ważne - nie podrażnia skóry głowy (przynajmniej mojej, która jest raczej wrażliwa oraz skłonna do podrażnień), nie powoduje nieprzyjemnego uczucia mrowienia, które często występuje podczas stosowania peelingów enzymatycznych. 

    Obiecywane przez producenta efekty regularnego stosowania produktu (przez przynajmniej 4 tygodnie):
    • Oczyszcza skórę głowy i poprawia jej kondycję
    • Zmniejsza podatność skóry na łupież
    • Reguluje wydzielanie sebum
    • Łagodzi podrażnienia i świąd
    • Wzmacnia włosy i nawilża
    • Zmniejsza tendencję włosów do przetłuszczania się
    • Poprawia odporność włosów na uszkodzenia

    Jak sprawdził się u mnie? Śmiało mogę potwierdzić niemal wszystkie powyższe punkty. Nie umiem jedynie zweryfikować poprawienia odporności włosów na uszkodzenia oraz ich wzmocnienia (o dziwo po ciąży moje włosy nadal są mocne i jakoś specjalnie nie wypadają). 

    Peeling dobrze radzi sobie z suchą skórą głowy: ładnie nawilża, łagodzi świąd i daje uczucie ulgi. Dodatkowo dzięki skutecznej regulacji wydzielanego sebum ogranicza u mnie częstotliwość mycia włosów do "co drugi lub trzeci dzień", a nie "codziennie rano, kiedy i tak nie mam czasu" ;) Skóra i włosy przy skórze są dobrze oczyszczone, o czym świadczy ładne odbicie kosmyków u nasady oraz fajny efekt świeżości i "lekkości" fryzury.


    stosujecie peelingi do skóry głowy?

    Koniecznie dajcie znać w komentarzach, czy miałyście już okazję używać peelingów trychologicznych i jak się u Was sprawdziły. A może nie miałyście jeszcze z nimi do czynienia?

    10 kosmetyków, które muszę wypróbować! Pielęgnacyjna lista życzeń 2018 🖤

    $
    0
    0

    Macie czasem na oku kosmetyki, których z jakiś powodów nie kupujecie, chociaż bardzo chcecie je mieć? U mnie przeszkodą są zwykle spore zapasy kosmetyczne do zużycia albo wysoka cena produktów. Na 2018 rok przygotowałam chciej-listę najbardziej pożądanych przeze mnie kosmetyków i mam nadzieję, że uda mi się ją zrealizować :)

    Zobaczcie, co jest na mojej liście top-wanted! Kolejność przypadkowa.
    PS. Zdjęcia pochodzą ze sklepów internetowych producentów.


    1. Krem rozświetlający Resibo

    Resibo była jedną z moich ulubionych marek kosmetycznych. Co prawda nie każdy ich produkt się u mnie sprawdził (np. olejek do demakijażu to u mnie totalna porażka), ale większość, którą miałam okazję wypróbować, była naprawdę w porządku. W podobnej cenie znalazłam jednak lepsze produkty. Miłość do Resibo odżyła, gdy pojawił się krem rozświetlający z prawdziwym efektem glow. Niektóre z Was pisały, że drobinki rozświetlające są zbyt widoczne, inne są zachwycone. Mnie pozostaje przekonać się, jak ten krem będzie współpracować z moją skórą :)

    Od dawna prawie w ogóle się nie maluję, więc krem rozświetlający będzie idealnym uzupełnieniem naturalnego makijażu lub jego całkowitym zastępcą. Można stosować go na całą powierzchnię twarzy, lub tylko na wybrane partie. Nadaje się też do rozświetlania dekoltu. 

    W składzie kremu znajdziecie dwa rodzaje miki - ciepłą i zimną, dzięki czemu ma on dopasowywać się do każdego odcienia skóry. Krem zawiera też m.in. sok z aloesu, skwalan roślinny, olej z pestek winogron i... glicerynę. Oby mnie nie zapchał. 


    2. Witaminowy koktajl pod oczy Iossi

    Iossi - piękne, naturalne składy i skuteczne kosmetyki. Na żadnym ich produkcie się nie zawiodłam. Szczególnie lubię serum rozświetlające i aromatyczny olejek do masażu przeciw rozstępom. Uwielbiam zapach gernaium, a większość ich kosmetyków, które miałam okazję stosować, tak właśnie pachnie :)

    Witaminowy koktajl pod oczy z retinolem oraz witaminą E i C to serum o konsystencji lekkiego olejku. Ma się pięknie wchłaniać, wygładzać, odżywiać skórę pod oczami, ujędrniać ją oraz poprawiać koloryt. Ze względu na zawartość witaminy A producent zaleca nakładanie go na skórę pod oczami na noc. 

    W składzie również olej jojoba, olej z szałwii hiszpańskiej (chia), olejek lawendowy, olejek kameliowy, olej copaiba, lipidy owsiane i wiele innych. Koktajl pod oczy Iossi ma mieć delikatny zapach i jest dedykowany cerom wrażliwym, czyli coś w sam raz dla mnie!


    3. Miętowy szampon peelingujący Anwen

    Podejście do drobinek nakładanych na głowę mam dość sceptyczne - zwykle ciężko je wypłukać z włosów. Jestem jednak okrutnie ciekawa tego, jak działa szampon peelingujący od Anwen. Moja skóra głowy ma tendencje do nadmiernego przetłuszczania się i... kocha odświeżające szampony z miętą!. 

    Mam mieszane uczucia w stosunku do kosmetyków kultowej włosomaniaczki. Maska do włosów wysokoporowatych jest świetna (droga, ale świetna), za to oleje do włosów to już co innego. W oleju mango nie ma w ogóle mango! To znaczy jest - jako substancja zapachowa... 

    Nie lubię takich chwytów marketingowych, bo zwykle czuję się przez nie oszukana. Być może miętowy szampon peelingujący przywróci mi wiarę w kosmetyki Anwen.


    4. Hagi naturalny krem rewitalizujący z roślinnym kompleksem detox

    Kolejny produkt na rynku w nurcie antipollution, jednak ten jest naturalny. Skład mocno zachęca, a kosmetyki Hagi są... piękne! Nigdy nie korzystałam z oferty tego producenta, mimo że czytałam wiele dobrego o jego kosmetykach. 

    Krem ma chronić przede wszystkim przed smogiem i innymi zanieczyszczeniami powietrza. Działanie ochronne zawdzięcza roślinnemu kompleksowi DETOX, składającego się z ekstraktu z żeń-szenia, skou z brzoskwini, soku z jabłka, oleju z kiełków pszenicy i ekstraktu z jęczmienia. Mają one tworzyć fizyczną i chemiczną barierę przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. 

    W składzie na pierwszym miejscu woda z pomarańczy! Krem naturalny Hagi jest również bogaty w zimnotłoczone oleje roślinne: z pestek moreli, awokado, malin, truskawek i rokitnika. Brzmi bosko :)


    5. Kiehl's Midnight Recovery Concentrate

    Kosmetyki Kiehl's są drogie. Wiadomo, że za markę, skład i działanie się płaci, a momentami nawet przepłaca. Ja przepłacać nie lubię, a znam firmy produkujące kosmetyki o podobnych składach, ale o wiele tańsze. Nie zmienia to faktu, że po wykończeniu próbki pielęgnacyjnego koncentratu na noc Kiehl's zapragnęłam produktu pełnowymiarowego.

    Midnight Recovery Concentrate jest zaliczany do kosmetyków o działaniu przeciwstarzeniowym. Odnawia, regeneruje i wygładza skórę. 99,8% jego składników to składniki naturalne. Zawiera uwielbiany przeze mnie lawendowy olejek eteryczny i skwalan, czyli nawilżający olejek z oliwek.

    Skwalan jest mocno kompatybilny z produkowanymi przez skórę naturalnymi tłuszczami (naturalnie występuje w sebum). Dzięki swojej konsystencji łatwo wnika w skórę, dając efekt jej niesamowitego wygładzenia. Ja to wygładzenie jak najbardziej potwierdzam i mimo zabójczej ceny koncentraktu będę sukcesywnie odkładać na niego drobne do skarbonki-świnki ;)


    6. Mommy's starter pack Purite

    Od kiedy zaszłam w ciążę chciałam mieć zestaw startowy dla mam od Purite! Jednak z nadmiaru kosmetyków nie zdecydowałam się na zakup. W skład zestawu wchodzą 4 produkty: 

    • oleum rumiankowe 30 ml: leczy i łagodzi wypryski oraz zmiany trądzikowe, wspomaga gojenie się stanów zapalnych i podrażnień, które pojawiają się pod wpływem hormonów po porodzie,
    • oleum nagietkowe 30 ml: regeneruje skórę i działa przeciwzapalnie, przyspieszając gojenie się wysypek skórnych i poranionych brodawek sutkowych,
    • ujędrniające masło do ciała 120 ml: zawiera masło kakaowe i polifenole, wzmacniające proces odnowy skóry, pomaga zwalczyć rozstępy,
    • mydło rumianek + migdał 100g: bardzo delikatne mydełko o dodatkowych właściwościach pielęgnacyjnych - niweluje szorstkość i łagodzi swędzenie wysuszonej skóry.

    Filozofia marki Purite opiera się na założeniu, że ważne jest najpierw działanie terapeutyczne produktów, a dopiero potem właściwości pielęgnacyjne. Nie używałam do tej pory żadnych kosmetyków Purite, ale zestaw dla mam przekonuje mnie do siebie całkowicie. Będzie mój!


    7. Żurawinowe masło do ciała Mokosh

    Kolejna marka kosmetyków naturalnych, która mnie kusi, ale jakimś trafem żaden ich kosmetyk nie wpadł jeszcze w moje łapki. Mokosh i kosmetyki żurawinowe chodzą za mną do od dawna, co jest zasługą Waszych instagramowych poleceń.

    Masło żurawinowe do ciała Mokosh ma pięknie pachnieć i mocno nawilżać skórę. Skład jest bardzo krótki - na końcu kompozycja zapachowa, a wcześniej samo dobro:

    • masło shea
    • olej ze słodkich migdałów
    • olej arganowy
    • olej jojoba
    • olej z kiełków pszenicy
    • witamina E

    Producent chwali się zastosowaniem najwyższej jakości naturalnych surowców i wyjątkową przyjemnością stosowania kosmetyków Mokosh. Liczę, że się nie zawiodę.


    8. Make Me Bio nawilżający krem Orange Energy
    do skóry normalnej i wrażliwej

    Make Me Bio do tej pory kojarzyło mi się głównie z wodą różaną (swoją drogą - całkiem fajną). Słyszałam sporo dobrego o ich kremach do twarzy, jednak wydawały mi się nieco za ciężkie. Zwykle nie eksperymentuję mocno z pielęgnacją twarzy, więc mimo przystępnej ceny nie chciałam ryzykować zmianą kosmetyków. 

    Jak widzicie w tym roku postanawiam więcej testować, ale wybieram produkty o naprawdę dobrze wyglądających składach. Wśród nich jest krem Orange Energy, który producent klasyfikuje jako lekki i nie zapychający. Liczę, że taki właśnie będzie. Nadaje się na lato dzięki filtrowi SPF 25. Fajnie!


    9. Miya Cosmetics my-POWER-elixir


    Do kremów do twarzy Miya się nie przekonałam. Za to kolejne kosmetyki, które pojawiły się w asortymencie Miya Cosmetics to już inna bajka!

    Sławetny myPOWERelixir jest kosmetykiem multifunkcyjnym, a takie lubię bardziej niż bardzo. Według obietnic producenta sprawdza się jako serum rewitalizujące, olejek do pielęgnacji, upiększająca maseczka na noc i... rozświetlacz!

    Cudowny elixir Miya to naturalny kosmetyk o bardzo przyjemnym składzie. Ma redukować oznaki zmęczenia, dodawać energii i blasku, odżywiać, rozświetlać, wygładzać i napinać skórę. Brzmi jak idealny kosmetyk dla młodej mamy! Ciekawe, jak sprawdzi się na skórze pod oczami.

    myPOWERelixir nadaje się do codziennego stosowania dla właścicielek cery wrażliwej, a nawet atopowej (wow!). Zawiera m.in. masło mango, olejek chia, wosk ze skórki pomarańczy, olejek ryżowy i ekstrakt z planktonu. Swoje kosztuje, ale muszę go mieć.


    10. Ziołowe masełko pielęgnacyjne Momme

    Momme to kosmetyki dla mam i maluszków, dostępne w sieci drogerii Rossmann. Jak na swoje składy ceny mają bardzo przyzwoite. Nie zawaham się przed użyciem ich na mojej małej Oli :) 

    Z całej serii wybrałam nowość, czyli ziołowe masełko pielęgnacyjne - kolejny kosmetyk multifunkcyjny. Nadaje się do stosowania od 1 dnia życia! Masełko jest przeznaczone do pielęgnacji skóry wrażliwej, z AZS, swędzącej i z mikropodrażnieniami. Ma błyskawicznie łagodzić objawy zapalne, podrażnienia i zaczerwienienia, jednocześnie wzmacniając mechanizmy obronne skóry oraz wspomagając proces jej regeneracji. 

    Skład opiera się na bioaktywnym kompleksie ziołowym, naturalnych masłach (m.in. masło awokado) i olejach (w tym olej arbuzowy). Zioła zawarte w masełku, to zielona herbata, trawa tygrysia, lukrecja, rumianek, rdest japoński, rozmaryn i tarczyca bajkalska.


    Jakie kosmetyki są na Waszej chciej-liście?


    O jakich produktach w swoich kosmetyczkach marzycie w 2018 roku? A może znacie już kosmetyki, które są na mojej liście życzeń i zdradzicie mi prawdę o ich działaniu? Piszcie koniecznie w komentarzach :) 

    Viewing all 23 articles
    Browse latest View live